Niedawno mi
uświadomiono, że kończy się właśnie okres Bożego Narodzenia, a u mnie wciąż
Adwent ;). Oj, tak. Wstępnie postanowiłam, że wrócę do blogowania, jak uporamy
się z chorobami i z grubsza ogarnę zaległości w pracy. Niewykonalne! Średnio co
3 dni jesteśmy u lekarzy, bo ciągle coś nowego wyłazi. Już już miało być po
wszystkim, gips szczęśliwie zdjęty i bach, coś nowego, jakaś jelitowo-żołądkowa
sprawa u Maluszka. Wczoraj Starszak odwiedził dyżur interwencyjny, bo w nocy
stan podgorączkowy… niby już lepiej, ale ja tam wolę się nie przyzwyczajać. Mam
tylko nadzieję, że jakoś do ferii dotrwamy. Odliczanie czas zacząć. 10 dni
roboczych. I oby chłopcy dali radę bez wysyłania mamusi na L4, bo głupio już
dziadka prosić o pomoc…
Za nami
Święta. Mimo zagipsowanej ręki – udane. W wigilijny wieczór niejeden z nas
ocierał łzy, i to wcale nie dyskretnie,
kiedy Starszak nie podpuszczony przez nikogo składał z serca życzenia:
„Mamusiu, życzę ci, żeby cię wszyscy kochali!”, „Babusiu, życzę ci, żeby cię
zawsze pilnował twój Anioł Stróż”… Generalne w mojej rodzinie Wigilia od zawsze
była uczuciowa i łzawa, bo my generalnie wrażliwi i rodzinni jesteśmy, ale tym
razem poziom wzruszenia wkroczył na zupełnie inny poziom. Przy okazji wrzucam
kilka zaległych fot…
Za nami –
poznanie O., o którego szczęśliwe narodziny modlili się nasi chłopcy, a odkąd
się Dziecię narodziło, Starszak niezrażony modli się, by „jak najszybciej
chodził na dwóch nogach, a nie na czterech jak jakiś dzidziuś”. Teraz Starszak
mógł się naocznie przekonać, że O. nie chodzi nawet na czterech nogach, za to
wywołał falę nieskrywanej czułości. Fajny jest taki maluch, co to tylko na
mamusiowym mleku, cichy, spokojny, uroczy bobasek…, choć jak sobie pomyślę, bym
miała od nowa to wszystko przechodzić, ciąża, poród, ząbkowanie, trzydniówka,
pierwszy dzień z żłobku, ospa, wszystkie choroby – dziękuję bardzo, nie mam już
siły.
A może po
prostu my jesteśmy jacyś szczególnie doświadczani? Niedawno mówiłam mojej
mamie, że była szczęściarą. Trójka dzieci i żadne z nich nie było w szpitalu.
Dopiero ja trafiłam jako pierwsza, a jestem najmłodsza. Zresztą, miałam już 20
lat i to był prosty zabieg. A u nas? Dwoje dzieci i, nie licząc porodów, 4
pobyty w szpitalach zaliczone. I jeszcze ręka w gipsie. I sporo konsultacji u
specjalistów…
Żeby nie było
tak pogańsko, dodam, że jakoś wyłazimy z wszystkiego. Ratuje nas wiara w
Opatrzność i nieomylność Bożych planów. Nie bez bólu, ale jakoś jesteśmy przeprowadzani
przez te wszystkie doświadczenia. Oby dalej szło podobnie. Zwłaszcza że mąż –
ojciec – żywiciel nadal jest zatrudniony na zastępstwo, a ta zastępowana
wkrótce ma wrócić…
Ostatnio mam
okazję wciąż się zadziwiam światem. Znaczy się głównie moimi dziećmi, bo to mój
makrokosmos. Z ostatnich rozmów z czterolatkiem:
„- Mamusiu,
jak to jest być mamą?
- fajnie,
tylko czasem jestem trochę… yyy
- zmęczona?
- no właśnie…” – powiedziała matka, która na końcu
języka miała: wkurzona poirytowana, zniecierpliwiona…
„- Mamusiu, a po co chodzimy do piekarza, skoro mówiłaś, że to Pan Bóg daje
nam chleb?”
„- Yyyyy, no Pan Bóg daje nam piekarza, który daje nam chleb…”
No właśnie, matka! Uważaj co mówisz…