Weekend niby za nami, ale czuję,
jakby wciąż trwał, bo mąż zaczął urlopować. Wczoraj z racji upału postanowiliśmy
zabrać dzieci nad rzekę. Zapakowałam koszyk z jedzeniem, masę rzeczy, które „mogą
się przydać” i ruszyliśmy. Po 20km samochód się zepsuł. Chyba nie wspominałam,
że nasze wiekowe autko ma prawo się rozkraczyć, niestety robi to w najmniej
sprzyjającym czasie. Nie bardzo wiedzieliśmy, co robić, no i skąd wytrzasnąć
mechanika w obcym mieście, w dodatku w niedzielne przedpołudnie.
Kiedy tak szłam z chłopcami nieznaną
nam ulicą w nieznanym mieście, zaczepiła nas starsza zakonnica. Pozachwycała
się chłopcami, że jacy ładni i spytała, czy mąż zarabia na tyle, że będziemy
mogli mieć córkę i czy mamy duże mieszkanie. Jak teraz o tym piszę, to wydaje
się, jakby była wredna i wścibska, ale to spotkanie było dla mnie budujące.
Padre Pio też bywał nieco bezpośredni, a to spotkanie mocno zapadło mi w
pamięci i było znakiem, że wszystko się ułoży. Z samochodem, z córką (kiedyś…),
z całą resztą…
W końcu z pomocą przyszedł dawny
przyjaciel, który wyszukał w sieci namiary na jakiegoś faceta, w dodatku
zaoferował, że w razie czego po nas przyjedzie. I tu kolejna niespodzianka.
Mechanik jak nas zobaczył, to zawołał tajemniczą Izunię, by się nami zajęła,
herbaty zrobiła, w końcu jesteśmy w podróży, no i z dziećmi… Głupio było
powiedzieć, że przecież my w tej podróży od 20 minut i gdyby nie felerny
tłumik, już byśmy się pluskali w Świdrze.
Pani Izunia okazała się narzeczoną,
czekającą chyba na szybszą decyzję owego mechanika. Chłopcy z miejsca się nią
zauroczyli, tym bardziej, że mogli szaleć po całej posesji i zaglądać do wraków
bez szyb… Starszak dużo potem opowiadał, jaka to fajna była „pani mechanikowa”.
Wycieczkę nad rzekę musieliśmy sobie
darować, bo rozgorzała burza, a poza tym pan mechanik odradził jazdę po lesie
naprawionym tylko doraźnie naszym autkiem. Chłopcy byli niepocieszeni, ale
jakoś trzeba było przeżyć ich wrzask…
Mimo wszystko dzień zaliczyliśmy do
udanych, w niesprzyjających okolicznościach udało się nam nie pokłócić, nie
obwiniać o różne rzeczy (nikt nie spakował parasolki…), spędzić fajne rodzinne
chwile i przekonać się, że ludzie są dobrzy. A że życie zaskakuje? Uczymy się
pokory, bo przecież nie wszystko można zaplanować.
Na dziś zaplanowałam intensywną
pracę nr 2. Rano jednak zadzwoniła dawno niewidziana koleżanka, że jest w
stolicy i możemy się spotkać. Cudnie było się zobaczyć po latach, spędzić cały
dzień razem i przekonać, że mimo upływu czasu mamy o czym rozmawiać :). Sama
bym lepiej nie wymyśliła planu dnia :). Mąż też zadowolony.
Aha, i yerbę piję namiętnie. Choć
pewnie specjaliści by uznali, że jej nie piję, tylko profanuję… ;). Tak więc
specjalistów pozdrawiam… I zastanawiam się, czy to prawda o uzależniających
właściwościach yerby… ;)