Czas ucieka. Wróciłam do pracy, póki
co tylko rady, szkolenia, poprawki, ale dzieciaki już chodzą do
żłobka/przedszkola. Ciężko idą nam te powroty, dziś płacz Starszaka był
przeokrutny, trzymał się maminej spódnicy i to niestety w sensie dosłownym…
Niestety, dwa miesiące z mamą uzależniły bardzo…
Na szczęście podobno dość szybko
obaj się klimatyzują, kiedy po paru godzinach ich odbieram, wyglądają na
zadowolonych. W mojej pracy cenne było zawsze to, że dość wcześnie (w
porównaniu z tatusiem) wracam i mamy jeszcze czas na czytanie, przytulanie,
wygłupy, budowanie i różne takie. Tyle że kiedy dzieci idą spać, ja wyjmuję
swoją robotę papierkową. Już mnie przeraża wizja nocnego ślęczenia nad
klasówkami, wypracowaniami, lekturami… Oby się udało jakoś wszystko pogodzić.
Zapomniałam się pochwalić, że
Starszak niemalże SAM nauczył się literek i cyfr! Nie przyspieszaliśmy go, sam
chciał i efekt jest taki, że rozpoznaje literki jako znaki, ale umie już
napisać „zoo”. Cyfry z kolei opanował w windzie ;).
Generalnie mówi wszystko
„normalnie”, ale ma jeszcze kilka swoich uroczych sformułowań: bigopis (długopis), plac zabuw i zdincie (to
ostatnie to efekt długotrwałego podpuszczania przez dziadka). Ale najcudowniejsze
to: „mamusiu, jesteś najkochańsza. I najpiękniejsza.
I tata też”. W ogóle to filozof z niego rośnie: „Mamo, prawdą jest, że najpierw byłaś tylko moją mamusią? Nikogo więcej?”
;)
Za to młodszy jest mistrzem swojego
języka i przyzwyczajeń. Dość wspomnieć, że nigdzie się nie rusza bez Misia
(prezent od matki chrzestnej), do którego dołączyła ostatnimi czasy piłka (!).
Niby zwyczajna, mięciutka, dobra do grania w badmintona (prezent od cioci M., z
którą zresztą udało się nam trochę pograć „w paletki”). W każdym razie teraz
Mały Ludek jak wstaje to z misiem i piłką,
bawi się, dzierżąc je pod pachą, idzie do żłobka, też z „przyjaciółmi”.
Tam też się z nimi nie rozstaje, tylko do kąpieli wchodzi sam, tzn. z bratem i
tatą, a misio i piłka grzecznie czekają na dywaniku, żeby się nie pomoczyły.
Oczywiście do spania misio i piłka muszą już być. Dziś rano piłka zaplątała się
w poduszkę, przychodzi do mnie zaspany synek, przytulając – a jakże – misia, i
nagle, z przerażeniem w głosie wrzeszczy: „Pika!
Pika? Pika!…”. Oj tak, można się przywiązać do piłki ;). A swoją drogą to
niesamowite, że Młodszy dopiero od paru tygodni nie rozstaje się z misiem,
którego dostał w zeszłym roku na dzień dziecka. Tyle czasu misio leżał
cierpliwie z innymi misiami, słoniami, żabami, małpami, i jak widać, doczekał
się! Nie przeraża go wizja cotygodniowego (czasem częstszego) prania. Jego
właściciel-opiekun (i najlepszy przyjaciel) pozwala w sytuacji ekstremalnej
wrzucić go do pralki na półgodzinny program, a potem stoi w łazience, słuchając
uderzenia bębna, niczym bliscy chorego czekający pod gabinetem lekarskim. I potem
wreszcie radość, że Misio już piękny i czysty, i jakież zdziwienie, bo misio
mokry…
U Starszaka tego nie przerabialiśmy.
Fajnie, bo przypominam sobie, że każdy z chłopców jest odrębnym, samodzielnym
bytem, choć czasem łatwo ich wrzucić do wspólnego worka pojęć…
Pozwolę sobie na drobną prywatę…
Pozdrawiam wszystkich czytających. Tych, co są daleko i tych, co blisko…,
cieszę się, że jesteście :).