Ostatni
tydzień w związku z egzaminami gimnazjalnymi był wyrwany z mojego życiorysu.
Nie dość, że denerwowałam się, jak pójdzie moim trzecioklasistom, to jeszcze
zostałam uszczęśliwiona funkcją przewodniczącego komisji (i to dwukrotnie).
Plus sprawy organizacyjne plus kurs, który muszę robić. Tak więc wracałam do
domu z poczuciem kompletnego wypompowania i winy, że późno odbieram dzieci z
przedszkola/żłobka i ledwie starcza mi sił, by im chwilkę poczytać, pogadać o zwykłych
sprawach, że już nie wspomnę o gotowaniu czy sprzątaniu.
Wczoraj
świętowaliśmy z mężem rocznicę ślubu. Tak się złożyło, że obchodziliśmy ją na
ślubie i weselu mojej dawnej przyjaciółki. Byłam pod wrażeniem oprawy
uroczystości, jej przebiegu. W kościele było pięknie! Wesele skłoniło mnie do
wielu rozważań. Ponieważ Panna Młoda jest ode mnie o kilka lat młodsza, wielu
gości na przyjęciu było bardziej w jej niż w moim wieku. Niby te 4 lata to
żadna przepaść, miałam z A. świetny kontakt mimo tej różnicy. Tymczasem kiedy
zsiedliśmy przy okrągłym stole, przy którym postawiono 10 „dorosłych” krzeseł i
2 „wysokie” dla naszych chłopców, uznaliśmy z mężem, że nasze życie jest
zupełnie inne.
I
przyszła kolej na kilka zadziwień. Pierwsze zadziwienie, dla naszych współbiesiadników
obecność dzieci kompletnie nie działała. Przyzwyczaiłam się do tego, zapewne
niesłusznie, że kiedykolwiek i gdziekolwiek pojawiam się z chłopcami, budzą
niekwestionowany zachwyt. Ekscytuje się zarówno pani w kasie w spożywczaku, jak
i sąsiad w windzie czy sprzedawca lodów. A jacy to ładni, a jacy to mądrzy, a
jakie wielkie oczy, a jak tańczą, a jak śpiewają… Tym razem zero. Serio. W dodatku dyskusje,
które prowadzono przy stole były dla mnie z innego świata. Czyżby moje życie kręciło
się na tyle na osi dzieci-praca-dom, że nie bardzo mam ochotę opowiadać, jak to
było na studiach (skoro skończyłam je prawie 7 lat temu), wspominać szlagiery
Backstreet Boys (nigdy ich nie słuchałam) czy wreszcie angażować się w
towarzyską pogawędkę z ludźmi, których widzę pewnie pierwszy i ostatni raz w
życiu. Tak więc rzeczywiście się zestarzałam.
Przypomniała
mi się rozmowa z przyjaciółką, która odwiedziła nas, kiedy Starszak miał kilka
miesięcy. Zabrałam ją na plac zabaw i spacer, spotkałyśmy się z moją koleżanką
i jej synem. Potem zdziwiłam się, jak M. przyznała mi, że była znudzona, bo nie
ma dzieci i rozmowy o zupach, kupach i promocjach na pieluchy kompletnie jej
nie kręcą. Tak więc moje życie jest zupełnie inne niż bezdzietnych dwudziestoparolatek.
Kupy, pieluchy, zupy, czyli moich trzech facetów plus dwie prace wypełniają
moje życie bez reszty. Zazwyczaj jestem zbyt zmęczona, by wystarczyło mi czasu
i energii na coś jeszcze.
Drugie
duże zdziwienie, tym razem naprawdę niemiłe, nastąpiło, kiedy kelner roznoszący
zupę zaczął od osób siedzących po mojej lewej stronie. Obsługiwał wszystkich „po
kole” tak, że do nas podszedł w ostatniej kolejności. To mnie mocno ubodło.
Zwłaszcza że akurat dla nas zabrakło zupy i kelner wrócił dopiero po kilku
minutach. Bo tu już nie chodziło o próżność matki, dla której cały świat kręci
się wokół dzieci. Mam na myśli przede wszystkim to, że dzieci były głodne, od
kilku godzin nie jadły nic poza herbatnikami, były zmęczone upałem, Mszą,
czekaniem i czymś naturalnym było dla mnie to, że kelner zacznie podawać
posiłek od nich właśnie. Nie doszukuję się oczywiście tu złej woli, raczej
zabolało mnie to, że facet nie pomyślał. Nie pomyśleli też biesiadnicy, bo ja
wiem że w takiej sytuacji ustąpiłabym pierwszeństwa dzieciom. Tylko teraz,
zupełnie szczerze, zastanawiam się, czy zachowałabym się tak również ja sprzed
5-10 lat. Teraz nie mam wątpliwości, tak jak czymś oczywistym jest ustępowanie
miejsca w autobusie matkom z dziećmi, przepuszczanie w kolejce ludzi z maluchami
(chyba że oczywiście sama jestem akurat z chłopcami).
Bardzo
bardzo bardzo miłym zaskoczeniem było dla mnie wczorajsze zachowanie rodziców
Panny Młodej. Prawie mnie nie znają, a mimo to zadbali, by czekał przygotowany
specjalnie dla moich dzieci kącik z książeczkami, kredkami, balonami, wielką
michą ich ulubionych żelków i słodyczy (a przecież nie mogli wiedzieć, że moi
chłopcy uwielbiają akurat produkty Haribo). Kiedy już chłopcy jechali do domu, zabrali
na wynos trochę żelków balony i książeczki, tak więc do późna malowali,
opowiadając dziadkowi wrażenia z imprezy (to oczywiście głównie Starszak).
Wracając
do mojego zestarzenia się, wreszcie miałam czas, by po prostu pogadać z mężem.
Może trudno w to uwierzyć, ale w natłoku codziennych obowiązków nie mamy kiedy
porozmawiać o czymś, co nie jest uzgadnianiem planu dnia, posiłku, omawianiem
bieżących spraw. Kiedy chłopcy zostali pozostawieni pod troskliwą opiekę
dziadka, mogliśmy pośmiać się z sobie tylko znanych kwestii, miło, że po
tyyyylu latach nadal znajdujemy coś, co bawi nas oboje (na przykład fizjonomia
pana z zespołu muzycznego ;) ).
Niedawno
odkryłam, że sama nie wiem kiedy, moje życie zmieniło się o 180 stopni. Ślub
sam w sobie niewiele zmienił. Poza sprawą fizyczności w związku i oczywiście
wspólnym zamieszkaniem… ;). Potem malutkimi kroczkami wszystko stawało się inne.
A dziś mogę porównać swoje życie dziś i 5 lat temu, by stwierdzić, że właściwie
to wszystko jest inaczej. Bo co się zmieniło?
1)
Włączam
pralkę prawie codziennie,
2)
Nauczyłam
się gotować i piec i robię to zazwyczaj bardzo dobrze ;),
3)
Mam
wyrzuty sumienia, kiedy umówię się z koleżanką na kawę,
4)
Pieniądze
wydaję przede wszystkim na rachunki i dzieci :-O,
5)
Prawie
nie odmawiam brewiarza, życie religijne wygląda zupełnie inaczej,
6)
Mogę
jeść obiad na kanapie, na której mąż właśnie przewija dziecko z kupy i zupełnie
mi to nie przeszkadza ;),
7)
Rozpoznaję
rodzaje kaszlu,
8)
Umiem
włożyć czopka (choć mąż jest w tym lepszy),
9)
Umiem
przygotować zbilansowany posiłek,
10) Wiem co to są alergeny,
11) Znam ceny mlecznych kanapek we
wszystkich osiedlowych sklepach,
12) Znam zastosowanie i sposób dawkowania
leków w domowej apteczce,
13) Przerywam rozmowę telefoniczną,
bo dziecko płacze, mówię: „zadzwonię za chwilę” i przypominam sobie o tym po
kilku dniach,
14) Coraz później odpisuję na smsy i
e-maile,
15) Znam chyba wszystkie mniej lub
bardziej naukowe informacje nt. karmienia piersią,
16) Kupuję książki i gazety, których
nie czytam,
17) Znam się na polityce (to
oczywiście zasługa męża, nie macierzyństwa),
18) Nie mogę oglądać Wiadomości, bo
kiedy usłyszę o zaginięciu jakiegoś dziecka, nie przestaję o tym myśleć,
19) Znam na pamięć wierszyki i
piosenki przedszkolaka, a nie mogę przeczytać więcej niż pół strony najnowszej
powieści Umberto Eco.
Mimo
wszystko bilans wychodzi korzystnie :-)