środa, 21 marca 2012

Clap gour hands!


Żyjemy w miarę spokojnie, choć głównie ja sama z dziećmi. Mąż oddaje się sędziowaniu albo służbie ojczyźnie (czyt. partii). Trochę kręgosłup mi siada bo ostatnio głównie ja kąpię dzieci i kładę spać. I sama padam ;). Wyjątek nastąpił dziś. Pojechałam do pracy nr 2 i nawet szybką kawę poza domem zaliczyłam.
Starszak namiętnie chłonie wiedzę. Szczególnie język angielski. Potrafi zupełnie niespodziewanie zacząć śpiewać na całe gardło At the moment clap your hands…! Ponieważ nie wszystkie piosenki znamy (a raczej większości nie znamy), poprosiłam dziś panią w przedszkolu, by wystarała się o teksty, będziemy się dokształcać w domu :-). Odbyłam też rozmowę z właścicielką zacnej placówki i jest szansa na lekcje religii. Pomysł przyszedł mi do głowy niedawno, stwierdziłam, że skoro trzylatki uczą się nazw owoców, ubrań i piosenek po angielsku, to niech ich rozwój odbywa się równomiernie ;). Tym bardziej, że widziałam panią dyrektor na gorzkich żalach, więc założyłam, że w niej również drzemie religijność…
Mały Ludek zaczął w żłobku malować i kleić. Fajnie, brakowało mi tam takich inicjatyw. Nadal ulubionymi słowami są „mama, „am”, „picie” „tata”, zaczęły się awantury z jedzeniem (i to ostre). Polegają głównie na tym, że dziecię drze się niemiłosiernie, kiedy chcę je karmić, J generalnie musi sam trzymać łyżkę i jedzenie serka nawet mu czasem wychodzi. Przy okazji najada się też kanapa, dywan i wiele różnych sprzętów, których nie podejrzewaliśmy, że są smakoszami nabiału.
Starszak doszedł do etapu, kiedy to powie coś, czym nas kompletnie zaskoczy, i czeka na reakcję. Scenka z dziś: chłopcy jedzą bułeczki. Młodszy trzyma w jednej rączce mleczny batonik, w drugiej bułeczkę, popija jedzonko mlekiem prosto od krowy, przepraszam, mamy… Nagle tatuś (siedzący obok) odłamuje część bułeczki i zjada. Mama go karci: „dlaczego zjadasz dziecku? Starszak obudzonym tonem: „dlaczego zjadasz dziecku?”. Mama i tata nie wytrzymują powagi sytuacji i wybuchają śmiechem…
A`propos. Nasz syn ma nową dziewczynę. W poniedziałek, z racji wagarów (mama miała dzień wolny, więc i chłopcy zostali w domu), zaprosiliśmy ciocię I. z dwójką dzieci: H (prawie trzyletnia dziewczynka) i M (prawie roczniak). Dzieci pięknie się bawiły (wiem, że trudno w to uwierzyć, ale w czasie kilkugodzinnej wizyty nie było ani jednej afery!), a kiedy potem wyszliśmy wspólnie z domu, starszaki trzymały się za ręce i dawały sobie buziaki (niepodpuszczane przez nikogo). Dziś też się spotkaliśmy, przypadkiem, w plenerze, i to samo! Nasz pierworodny potwierdził, że H. to jego dziewczyna :).

niedziela, 11 marca 2012

Intensywnie...


I znowu intensywnie. W pracy istny młyn. W dodatku stres, wracałam z totalnym bólem głowy, koszmar, dwa dni wyjęte z życiorysu. Poza tym przez trzy dni z rzędu bardzo późno lądowałam w domu. Kochany dziadek, zawsze można w takich przypadkach na niego liczyć ;). Dzielnie radził sobie z dwójką łobuziaków, którzy w dodatku z racji kaszlu i kataru siedzieli w domu…
Mąż od 11 dni jest pracujący. Uczymy się nowej organizacji. Chłopcy muszą wstawać wcześniej, koniec z wylegiwaniem się od 8 ;). Dzielimy się dziećmi, każde z nas odstawia jedno i rusza do roboty. Zazwyczaj po południu ja odbieram dwójkę ze żłobka i przedszkola, bo mąż trzepie mecze coby trochę dorobić… Jest ok i dużo mniej stresu.
Dzieci mądrzeją z każdą chwilą. Starszak ostatnio był z przedszkolem w kinie. Byłam totalnie spanikowana. W dodatku siedziałam na radzie i nie miałam jak zadzwonić spytać czy wszystko ok. Oddelegowałam więc do tego męża, choć bronił się jak mógł… Dowiedział się najpierw, że dzieci (w tym nasz mądrala) właśnie zostały zapakowane do autokaru. Potem, że już wrócili i wszystko jest w porządku. Uff…
Młodszy, zwany potocznie Małym Ludkiem, rozumie wszystko, co się do niego mówi. Czasami nawet słucha. Nadal jego ulubione czynności to: wrzucanie śmieci do kosza, brudnych naczyń do zlewu, bawienie się deską klozetową, ewentualnie walenie pięściami w telewizor lub siedzenie pod drzwiami balkonowymi i patrzenie w okno. Jest zakochany w swoim dziadku, który spędził u nas 5 dni. Wystarczyło, że dziadek wszedł do łazienki, chłopczyk już leciał za nim na tych swoich malutkich nóżkach i walił pięściami w drzwi krzycząc „dziadzia, dziadzia”. I tak przez cały pobyt dziadka… Maluch klepał fotel, by dziadek na nim siadał, po czym wskakiwał mu na kolana… Uroczo to wyglądało, choć biedny dziadek nie mógł  spokojnie wypić kawy (pił ją w wnusiem na rękach…).
Wczoraj i dziś rano był u chłopców wujek i obaj też od razu go odstąpili. Biedny wujek, nieprzyzwyczajony do dzieci, dzielnie znosił pobudkę o 5.45, kiedy to wskakiwały do niego dwa urwisy, śmiejąc się, przytulając, wariując ;).
Wczoraj wybraliśmy się z rana do Centrum Nauki Kopernik. Okazało się jednak, że na bilety trzeba czekać 2 godziny. Stanie tyle czasu w kolejce z dwójką nie ma sensu, zdecydowaliśmy się więc na mniej oblężone Muzeum Wojska Polskiego. Chłopcy mieli ogromną frajdę oglądając samoloty, armaty, machiny oblężnicze… Byli naprawdę bardzo bardzo grzeczni zwiedzając samolot! Później się okazało, że miła pani pilot to dawna koleżanka mamusi ;).
Dziś niedziela, chłopcy się dotleniają z tatusiem, mamusia sprząta, gotuje, piecze i w końcu znalazła chwilę na bloga ;).