poniedziałek, 11 lutego 2013

Rozważania na koniec karnawału



Za chwilę Wielki Post, a u mnie jeszcze czas Bożego Narodzenia. Oj, ciężko być dobrą mamą i regularną blogerką ;). Tak to jednak jest, że kiedy mam do wyboru komputer albo czas z dziećmi, wybieram dzieci :). A potem już nie mam na nic siły i padam. Ewentualnie czytam, bo od jakiegoś czasu uzależniłam się od e-czytania. Niby jako rasowy polonista zarzekałam się, że nigdy w życiu, bo książka musi być z papieru, bo to ją zabieram do łóżka (oprócz męża, ale ten przychodzi sam), bo ją wkładam pod poduszkę i nie ma nic cudowniejszego niż szelest przewracanych kartek… Tymczasem odkąd św. Mikołaj w osobie mego męża obdarował mnie e-czytnikiem, szybko zmieniłam zdanie. Do tego stopnia, że na moich półkach wciąż zalegają zakupione bądź pożyczone stosy książek, do których być może nigdy nie zajrzę. Trochę to smutne, zwłaszcza jakbym mała być taką samotną książką, ale na szczęście chrześcijanin duszy upatruje gdzie indziej, a ostatecznie przekonało mnie czytanie przy zgaszonym świetle. Tak więc namiętnie e-czytam.
Nie chciałam też pisać na blogu, bo w ostatnich tygodniach działo się sporo spraw, których nie rozumiem i nie chcę rozumieć, a już dawno podjęłam decyzję, że to nie będzie miejsce na moje wylewanie żali. Takie sprawy chcę załatwiać w konfesjonale (który dzięki Bogu nie jest tylko miejscem na wymienianie swoich grzechów) oraz w domu przy zamkniętych drzwiach.
Za nami ferie. Częściowo spędzone u babci i dziadka, więc odpoczęłam nieco. Miałam też okazję zostawić chłopców z dziadkiem i wyskoczyć na zakupy. Dzięki temu wykorzystałam czas na lekcję poglądową pt. Monster High i jestem coraz bardziej przerażona. Skalą zjawiska, ohydą treści i niebezpieczeństwem, które propaguje. Która matka kupuje swojemu dziecku, kilkuletniej córce (!) lalkę wampirzycę? W Smyku są całe ściany zabudowane kolekcją, na którą składają się lalki, dodatkowe ubranka, gry, nie wspominając już o piórnikach, plecakach, zeszytach. Niedawno przeglądając gazetkę z Lidla widziałam koce, ręczniki, pościel… Kubki też gdzieś widziałam. Nie jestem specjalnie wrażliwa, potrafię jeść obiad, gdy w pobliżu na nocniczku synek robi kupkę, ale z kubka z wampirem nie wypiłabym nawet ziółek na wymioty. No, zły przykład, bo takich ziółek wcale bym nie wypiła. Mniejsza o to. W kubku z okaleczoną lalką niczego bym się nie napiła. Nie dość, że paskudne toto, to jeszcze propaguje okultystyczne (czyt. niebezpieczne) treści. A ktoś robi na tym niezłą kasę, bo ubranko dla tej kociuby kosztowało ok.60-80zł! Straszliwa to rachuba – skoro jest tyle tego dziadostwa, to znaczy, że ktoś to kupuje. Dużo ludzi. Czy zdają sobie sprawę, jak okaleczają swoje córki?
Antidotum na tego typu gnioty jest cudny miesięcznik wydawany przez loretanki od stycznia. Tyle że nie wiem, czy niestety powstał drugi numer, bo pierwszy kupiłam w swojej parafii, a drugiego jeszcze wczoraj nie mieli. Nazywa się „Tak rodzinie!” i czytałam go ze łzami w oczach. Mądra formacja. Dorzucam do mojego bieżącego repertuaru. Obok „Gościa Niedzielnego”, choć zniknięcie felietonów ks. Horaka bardzo mnie zasmuciło. Mam nadzieję, że do GN nie przeniosą się te wszystkie roszady, które wiązały się z upadkiem „Uważam Rze”. Czytam też „W sieci” (bez duetu Mazurek & Zalewski poniedziałek nie będzie miał tej wisienki na torcie) i z uwagą przyglądam się „Do rzeczy”. Trochę czasu brakuje, żeby wszystko dogłębnie przeczytać, ale przeglądam i szukam tego, co warte.
To jeszcze dowcip z życia wzięty na koniec. Przychodzi ksiądz po kolędzie, mąż sam, bo żona i dzieci na feriach. Ksiądz rozgląda się po naszym księgozbiorze. Zauważa jedną z pozycji:
- o, widzę, że macie „Katolicki komentarz biblijny” – zagaja
- to żony…*  - odpowiada mój skonsternowany mąż ;).
* nieprawda! Komentarz dostaliśmy w prezencie ślubnym, o czym mój małżonek zdążył już zapomnieć ;)