poniedziałek, 25 czerwca 2012

Kibicujemy Rodzinie!


Ciągle coś się u nas dzieje, na nic nie ma czasu. W domu bałagan, że wstyd listonosza wpuścić, na szczęście żadne paczki ani polecone nie przychodzą :D. Kręgosłup siupie, ale dzielnie chodzę do pracy, a i w weekend nie było czasu na błogoleżenie. Dziś wyrodna matka wyszła z pracy później niż ojciec i tenże dostał ambitną fuchę odebrania żony i dwójki dzieci. Chłopcy zaś mocno rozkojarzeni, bo nieprzyzwyczajeni do późnego siedzenia w żłobku/przedszkolu. Dobrze, że dzień słoneczny, przynajmniej po ciemku ich nie zgarnialiśmy. I jeszcze wystarczyło czasu na krótką zabawę nowymi puzzelkami i dziurkami sznurkami ;).
          Nowe zabawki to efekt sobotniej wyprawy do zoo :). Szepnęłam dzieciom, by namówiły tatusia (Dzień Ojca to przecie!) na wyprawę do ich ulubionego przybytku. Tata optował za Strefą Kibica, ale w końcu uległ ;). Na miejscu okazało się, że firma Granna organizuje imprezę dla dzieci. Wpadliśmy na sam koniec, bo wcześniej trzeba było nakarmić przychówek zupą z termosu (mój ostatni patent, bo w zoo nie ma szans na kupienie w miarę zdrowego obiadu) i obejrzeć lamy i orły i co tam jeszcze. Jak dotarliśmy do dziecięcej strefy, okazało się, że jest tort (pycha!) i nagrody losują...
Mąż zrobił rekonesans i przyniósł do wypełnienia kupony. Żeby zwiększyć nasze szanse, wypisał kupony na całą naszą czwórkę. Od razu wylosowano Młodszego, co za radość! Bo to frajda coś wygrać ;). Tylko Starszak nie miał humoru („Mama, ja też chcę wygrać grę…!”). Matka próbuje przekonać, że dobrze, że choć jedną mamy, tata wtóruje, że Młodszy i tak sam się nie będzie bawił, bo najfajniej grać w grupie… Za chwilę wyczytali tatusia. Tatuś podszedł ze Starszakiem na rękach, który nie bardzo wiedział, o co chodzi, bo mówili do niego po imieniu taty… Ale co tam, ważne, że grę dostał :). Za chwilę wyczytali mamę. I przyznam, że zrobiło mi się głupio, bo, primo: nie miałam córki, która mogłaby grać mnie, secundo: nie było aż takich tłumów, żeby nikt się nie pokapował, że jesteśmy z tej samej bandy… Ale co tam, podeszłam, z Młodszym uczepionym do szyi, bo głośniki i ludzie przebrani za zwierzęta zaczęli go mocno przerażać… Facet nawet się przejął i zaczął szukać gry, jakiej jeszcze nie dostaliśmy… Jakież było nasze zdziwienie (i organizatora), kiedy czwarta nagroda powędrowała do nas… Robili nam zdjęcia i niedługo będziemy się szukać na stronie firmy produkującej gry edukacyjne ;).
Nie powiem, wyprawa do zoo nabrała całkiem innego charakteru. Chłopcom się spodobało, zawsze to coś nowego. No i fajnie jest dostać coś za darmo. Mąż w domu obliczył, że zwrócił nam się zakup rocznego biletu do zoo i jeszcze na tym zarobiliśmy. A wiedza chłopaków o lamach, bongo, surykatkach? Bezcenne!
Generalnie spędziliśmy weekend w plenerze, bo wczoraj mąż i ojciec wyciągnął nas na festyn organizowany przez fundację Kibicuj Rodzinie. Chłopcy zachwyceni licznymi atrakcjami, nawet zupą z termosu (pisałam, że dobry patent ;)) i potem Starszak zwierzył się tatusiowi w podziemiu kamedulskim (uwielbiam Bielany, mam sentyment do nich dzięki studiom), że jest wdzięczny za cały dzień na świeżym powietrzu. I tu oczywiście miejsce na smutne, pełne wyrzutów sumienie matki, że w tygodniu chłopcy dużo siedzą w domu, zwłaszcza odkąd matce kręgosłup odmówił posłuszeństwa… W każdym razie piknik zaliczamy do udanych, także towarzysko, bo i trochę znajomych spotkaliśmy ;).
Teraz ostatnie dni przed wakacjami, więc matka dwoi się i troi, i jeszcze mimo późnej pory piecze babeczki, w podziękowaniu dla żłobkowej cioci, że została po godzinach i zajęła się naszą młodszą latoroślą… Sezon truskawkowy się kończy, więc piekę na potęgę tzn. na zmianę raz mufinki, raz ciasto z kruszonką… Nawet mąż nie ma pewności, co pyszniejsze ;). I najważniejsze, że zawsze świeżutkie (stare lubię tylko serniki i ewentualnie babki), bo zjadamy wszystko w dwa dni… Gdyby tylko ten dziadowski kręgosłup się uspokoił, bo po całym dniu na nogach wieczorem po prostu mnie rzuca :(.
Młodszy nie jadł z cycka już 12 dni. Jakoś sobie radzi, ale usypianie jest już wyłącznie moją domeną. Zwłaszcza, że bardzo bardzo długo trwa. Zdążę już ochrypnąć śpiewając jedną z jego kilku ulubionych kołysanek. Młody łapie różne pozycje, byle być mocno przytulonym do matki. Ostatnio preferuje leżenie na plecach na mamie. Trochę karkołomna to pozycja, ale tak się układa. Najgorsze, że zazwyczaj zasypiam razem z nim, potem w środku nocy budzi mnie mąż, ja nie wiem, co się dzieje, i tylko idę wziąć szybki prysznic, a ambitne plany wieczorowe biorą w łeb.
Ostatnio oglądaliśmy sporo kreskówek, w ramach akcji Matka Nie Ma Siły Się Ruszyć, Zajmijcie Się Sobą… I tak się zastanawiam:
1) Czemu Maniek Złota Rączka nie pójdzie na randkę z Clarą?
2)  Dlaczego Strażak Sam nie ma żony ani nawet dziewczyny?
3) Dlaczego Pan W Czerwonym Kapeluszu nie ma rodziny, mieszka z małpą, a do Pani Profesor mówi: „Pani Profesor”, mimo że się kolegują?
4) Dlaczego Bob Budowniczy i Marta są singlami?
5) Dlaczego rodzice Dory Odkrywczyni wypuszczają ją samą do lasu, za siedem gór i rzek?
Ostatnio chcieliśmy włączyć dzieciom chrześcijańską bajkę, niestety postaci wyglądały tak przerażająco, że syn zaczął wrzeszczeć ze strachu… I to bohaterowie pozytywni… No nic, póki co zostaniemy jednak przy „klasyce” na mini mini…

środa, 20 czerwca 2012

Marudzenie marudera


Skończyłam brać zastrzyki i za jakiś tydzień mój organizm się z nich oczyści. Kiedy jednak napomykam, że może jak Mały będzie się dopominać, to wrócę do karmienia, spotykam ze wszystkich stron opór połączony z całkowitą dezaprobatą i troską ;). Może jednak coś w tym jest? Nie będąc w ciąży ani matką karmiącą (oj, zapomniałam już jak to było…), mogę:
1)      Pić na umór
2)      Chodzić do lekarza kiedy zachoruję i brać receptę bez gadania, że może jednak coś innego,
3)      Iść na profilaktyczne usg piersi,
4)      Nosić sukienki,
5)      Jeść śmieciowe żarcie,
6)      Przespać całą noc :-D

Tylko co z tego, skoro:
1)      Nie mam kiedy, ani z kim, ani nawet ochoty się napić,
2)      Nie planuję chorować,
3)      Nie cierpię chodzić na badania profilaktyczne,
4)      Przytyłam i w sukienkach wyglądam jak „znoooowuuuu w ciąąąąąąży”,
5)      Nie przepadam za śmieciowym żarciem,
6)      I tak w nocy się ciągle budzę, nasłuchując, czy dziecię się nie obudziło…
Tak, wiem, maruder jestem. Po prostu dla mnie karmienie to cudowne doświadczenie… Buuuu, jak mi tego brakuje…

niedziela, 17 czerwca 2012

Pożegnanie z c...


U nas jak zwykle dużo się zmieniło. Rok, 9 miesięcy i 6 dni. Tyle trwała przyjaźń, miłość J z cyckiem. Karmienie piersią zakończone! Nie dobrowolnie, co to to nie… Krew pot i łzy. Dostałam ataku bólu kręgosłupa. Tak mnie wykręciło, że z trudem doczłapałam się do lekarza. Dostałam bardzo silne zastrzyki ze wskazaniem: zero karmienia, bo wszystkie leki przechodzą do mleka i są niebezpieczne. Alternatywy brak. Tzn. mogłam dostać słabsze leki, po których i tak bym wróciła po te mocne. Choć, szczerze mówiąc, ból był nie do opisania i nie ryzykowałabym kolejnych kilku dni. W dodatku, mąż musiał ruszyć na wyjazd integracyjny. Jak to powiedział Starszak babci przez telefon „Mama bardzo chora, więc przyjechał dziadek”. Nasze pogotowie ratunkowe ;). Pierwszy wieczór i noc bez cycka były koszmarem. Płakałam razem z synkiem. Pokłóciłam się w środku nocy i z moim mężem, i z tatą. Cholera, sami specjaliści od karmienia, a raczej niekarmienia. Synek darł się, że nie ma cycka, ale jeszcze bardziej darł się i wyrywał, że mu zabierano mamę. W końcu wyjaśniłam facetom, że Mały chce choć czuć mamine ciepło, więc po godzinie płaczu zasnął przytulony do mnie. Tak było wiele razy tej pierwszej nocy.
Następnego dnia pomalowałam sobie piersi szminką i zakleiłam brodawki plastrami. Na spokojnie pokazałam synkom, że mama jest chora i dlatego nie można jeść od niej mleczka. Chłopcy zrobili smutne miny, współczujące i empatyczne, mogłabym powiedzieć. Pogłaskali mamę, i ten gest uznałam za psychologiczny moment pożegnania. To już 4 dzień bez karmienia, Młodszy znosi ten brak coraz lepiej (co nie znaczy dobrze. Momenty usypiania naprawdę są b.b.trudne). Bardzo mi brakuje tych naszych chwil sam na sam, poczucia więzi, którą budowaliśmy przez prawie 2 lata, ale mam nadzieję, że jedynym wyznacznikiem naszej głębokiej relacji nie był biologiczny instynkt ssania.
Starszego nie karmię już ponad 2 lata i nadal jesteśmy sobie wyjątkowo bliscy. Dużo się całujemy, przytulamy, wspólnie robimy różne rzeczy: malujemy, wycinamy, przyklajamy, gotujemy, czytamy, modlimy się, mnóstwo czasu spędzamy na gadaniu i po prostu byciu z sobą. Muszę się najzwyczajniej w świecie pogodzić z faktem, że mój młodszy synek wszedł w kolejny poziom samodzielności, staje się już małym mężczyzną… Buuuu. A ja po raz pierwszy od ponad 4 lat nie jestem ani w ciąży, ani mamą karmiącą. I muszę szukać dobrych stron tego. Na przykład: teraz mogę już przyjąć wszystkie zaległe zaproszenia na piwo i wino. Marcinie i Inni, przybywajcie! J
Postaram się więc nie użalać nad sobą i utratą czegoś, co było dla mnie wartością. Ciężko jest, ale postaram się też nie myśleć o sobie w kategoriach Zła Matka, Bo Już Nie Karmi. Bo synek potrzebował, a ja brutalnie odcięłam go od tego, co było dla nas obojga ważne. Postaram się nie myśleć o tych wszystkich kobietach, niektórych w wieku mojej mamy, które nagle się ujawniły i przyznały, że karmiły swoje dzieci do 3 roku życia, i że ja też tak chciałam. Karmić tak długo, jak syn będzie tego potrzebował. Niedobra matka, niedobra matka! Poczucie winy jest niestety straszliwe, jak mogłam akurat teraz zachorować? Wiem jednak, że z moim kręgosłupem to nie żarty, 9 miesięcy po urodzeniu Starszaka trafiłam do szpitala… Co  jak co, ale teraz nie mogę sobie pozwolić na szpitalne spa i pozostawienie moich 3 chłopaków na pastwę losu… Tym bardziej, że mąż wyjeżdżał się integrować. Podczas gdy tańczył, jadł kurczaki z grilla i pływał łódką, w domu działy się smutne sceny. I chyba było mu nas szkoda, bo po raz pierwszy odkąd gdzieś wyjechał służbowo, przywiózł mi prezent…
Mimo wszystko kusi mnie, żeby gdy skończę brać zastrzyki (a to jeszcze trochę, tym bardziej, że nadal ledwie żyję) i organizm się z nich oczyści, podjąć próbę powrotu do karmienia. Laktacja nadal jest silna, więc kto wie… Ale może jednak warto zająć się sobą, swoją tarczycą i tym, by po prostu regenerować organizm po ponad czterech latach naprzemiennych ciąż i karmienia? Pożyjemy, zobaczymy. Może to już synek zdecyduje…?

sobota, 9 czerwca 2012

Koko koko Euro spoko...


Koko koko Euro spoko :). Mieszkam z fanami Euro 2012, i oczywiście, sławnej piosenki Jarzębin. Doszło do tego, że jak Młodszy widzi flagę (a tychże baaaadzo dużo, wystarczy że wyjdziemy przed blok), to pokazuje palcem, krzycząc KOKO. Piłkę też z daleka wypatrzy, też wyciąga rękę i wskazuje paluchem, radośnie wołając PIŁA ;). Punktem obowiązkowym dnia (odkąd możemy wychodzić na spacer) jest wyprawa na boisko. Moi chłopcy naprawdę ładnie kopią piłkę i nawet trafiają do bramki. A na boisku, wiadomo, różne rzeczy się dzieją. Młodszy, fan piłki, każdą chce obejrzeć. Nieważne, że mamy z sobą dwie, a jakże. Wczoraj zobaczył, że jakiś starszy kolega też ma piłkę. Chciał obejrzeć, więc podszedł i patrzy. A ten, jak się nie wypnie klatą… Młodszy w płacz. Mama w słusznej odległości. Zanim zdążyła zainterweniować, podchodzi Brat. Matka stoi zamurowana i obserwuje rozwój wydarzeń, gotowa wkroczyć do akcji, jeśli zajdzie taka potrzeba. A Starszy Brat wydobywa z siebie groźny słowotok. Nie zacytuję dokładnie, ale coś że jak możesz, nie widzisz, on jest jeszcze malutki, no i oczywiście „to jest mój brat”! Matka wzruszona, pęka z dumy. Młodszy, ośmiela się, schowany za plecami brata. Matka podbiega, dziękuje, prawie się łzami zalewa (ale nie wypada, no i głupio), mówi więc, że jest dumna, że zachował się jak Prawdziwy Starszy Brat, daje buziaka, przybija piątkę (ale na tyle dyskretnie, by siedząca po drugiej stronie boiska matka winowajcy nie wzięła jej za wariatkę). To jest właśnie ta jasna strona macierzyństwa :).
Inna jasna strona macierzyństwa? Piątek rano, matka ledwie widzi na oczy. Oczywiście siedzimy w domu, bo Starszak chory. Mąż wyszedł do pracy, żeby wrócić wcześniej, bo przecież MECZ. Starszak, widząc, że z matką nie pogada: „Mamusiu, Ty sobie tu śpij, a ja się zaopiekuję J…”. Jakie to szczęście, że mam ich dwóch :). Moje dzieci są cudne ;).
W Boże Ciało (zwane teraz nieco inaczej, ale sens zostaje ten sam) prosto po procesji (dzieci wytrzymały CAŁĄ procesję), pojechaliśmy na obiad do baru mlecznego, w którym nie byłam wiele wiele lat, ale zawsze mile go wspominałam z czasów studenckich. Bar o wdzięcznej nazwie Bambino przeszedł swoistą metamorfozę, a jedzenie było naprawdę pyszne. I jaka to ulga pierwszy raz od dawna nie gotować. Odkąd imają się chłopców różne choroby, siedzimy w domu, a jeść dzieciom dać trzeba, więc mam wrażenie, że ciągle siedzę albo przy garach (dwudaniowe obiady to dla mnie mordęga), albo robię pranie, albo myję podłogi (Młodszy nie chce już zakładać pieluch i robi mi mokre numery…). Wycieczka do centrum stolicy przydała się nam, nie tylko dlatego że odpoczęłam od kuchni, ale i chłopcy mieli okazję zobaczyć wystrój przygotowany na Euro. A to syrenka w barwach Niemiec czy Francji, a to strefa kibica, a to gigantyczna oficjalna piłka mistrzostw. Atrakcji było tyle, że nagle Starszak krzyczy, że on chce coś zobaczyć. Co? "ULE!" Jakie ule, zachodzą w głowę rodzice? Co się okazuje? Synek pokazuje na toi toje! :)