niedziela, 11 marca 2012

Intensywnie...


I znowu intensywnie. W pracy istny młyn. W dodatku stres, wracałam z totalnym bólem głowy, koszmar, dwa dni wyjęte z życiorysu. Poza tym przez trzy dni z rzędu bardzo późno lądowałam w domu. Kochany dziadek, zawsze można w takich przypadkach na niego liczyć ;). Dzielnie radził sobie z dwójką łobuziaków, którzy w dodatku z racji kaszlu i kataru siedzieli w domu…
Mąż od 11 dni jest pracujący. Uczymy się nowej organizacji. Chłopcy muszą wstawać wcześniej, koniec z wylegiwaniem się od 8 ;). Dzielimy się dziećmi, każde z nas odstawia jedno i rusza do roboty. Zazwyczaj po południu ja odbieram dwójkę ze żłobka i przedszkola, bo mąż trzepie mecze coby trochę dorobić… Jest ok i dużo mniej stresu.
Dzieci mądrzeją z każdą chwilą. Starszak ostatnio był z przedszkolem w kinie. Byłam totalnie spanikowana. W dodatku siedziałam na radzie i nie miałam jak zadzwonić spytać czy wszystko ok. Oddelegowałam więc do tego męża, choć bronił się jak mógł… Dowiedział się najpierw, że dzieci (w tym nasz mądrala) właśnie zostały zapakowane do autokaru. Potem, że już wrócili i wszystko jest w porządku. Uff…
Młodszy, zwany potocznie Małym Ludkiem, rozumie wszystko, co się do niego mówi. Czasami nawet słucha. Nadal jego ulubione czynności to: wrzucanie śmieci do kosza, brudnych naczyń do zlewu, bawienie się deską klozetową, ewentualnie walenie pięściami w telewizor lub siedzenie pod drzwiami balkonowymi i patrzenie w okno. Jest zakochany w swoim dziadku, który spędził u nas 5 dni. Wystarczyło, że dziadek wszedł do łazienki, chłopczyk już leciał za nim na tych swoich malutkich nóżkach i walił pięściami w drzwi krzycząc „dziadzia, dziadzia”. I tak przez cały pobyt dziadka… Maluch klepał fotel, by dziadek na nim siadał, po czym wskakiwał mu na kolana… Uroczo to wyglądało, choć biedny dziadek nie mógł  spokojnie wypić kawy (pił ją w wnusiem na rękach…).
Wczoraj i dziś rano był u chłopców wujek i obaj też od razu go odstąpili. Biedny wujek, nieprzyzwyczajony do dzieci, dzielnie znosił pobudkę o 5.45, kiedy to wskakiwały do niego dwa urwisy, śmiejąc się, przytulając, wariując ;).
Wczoraj wybraliśmy się z rana do Centrum Nauki Kopernik. Okazało się jednak, że na bilety trzeba czekać 2 godziny. Stanie tyle czasu w kolejce z dwójką nie ma sensu, zdecydowaliśmy się więc na mniej oblężone Muzeum Wojska Polskiego. Chłopcy mieli ogromną frajdę oglądając samoloty, armaty, machiny oblężnicze… Byli naprawdę bardzo bardzo grzeczni zwiedzając samolot! Później się okazało, że miła pani pilot to dawna koleżanka mamusi ;).
Dziś niedziela, chłopcy się dotleniają z tatusiem, mamusia sprząta, gotuje, piecze i w końcu znalazła chwilę na bloga ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz