środa, 15 sierpnia 2012

Maryjkowo


Jako że ostatnio spotkaliśmy się z przyjaciółmi oczekującymi narodzin Pierworodnego, wzięło mnie na wspominki, jak to u nas było. A że porody wspominam fatalnie, cóż. Z biegiem lat staram się szukać raczej miłych chwil albo śmiesznych przynajmniej ;). 
I tak np. przypomniało mi się pakowanie. Pierwszy poród, niby byłam spakowana, ale do terminu został miesiąc, więc i tak na gwałt mąż dopakowywał torbę. Taką sportową, czerwoną. W szpitalu spędziłam 5 dni, więc codziennie mąż przychodził, przynosił czystą koszulę  i masę różnych rzeczy, o których wcześniej nie pomyślałam. W międzyczasie odwiedziło nas trochę ludzi, każdy coś przyniósł… I w efekcie ze szpitala wychodziliśmy: ja (z bolącą raną w postaci rozciętego brzucha), dzidziuś (w niby lekkim, ale jednak ciężkim foteliku samochodowym), czerwona sportowa torba i pięć tysięcy reklamówek, do których wpakowaliśmy całą resztę. Nie muszę wspominać, że mąż odbył kilka kursów do samochodu ;).
Następnym razem byłam już mądrzejsza i spakowałam się do walizki. Najpierw mąż się śmiał, bo walizka była kupiona na dwutygodniowy wylot do Anglii, a do szpitala na planowaną cesarkę miałam przecież jechać na 3 dni. Potem się cieszył, bo przy wypisie wszystko co nie było mną ani dzieckiem znalazło miejsce w walizce, nawet zgrzewka wody, która mi została (bo przecież matka karmiąca musi mieć zapas wody).
Dziś święto Maryjne. Starszak nadal jest czcicielem Matki Bożej i kiedy wczoraj odwiedziła nas kolejna ciocia, chłopiec szepnął mi do ucha, czy może dać cioci Maryjkę ;). Tak więc kolejna plastikowa Maria rozparcelowana ;).
Mąż wymyślił, że zabierzemy dziś dzieci na rekonstrukcję bitwy pod Ossowem. Staliśmy w megakorku, w międzyczasie chłopcy posnęli, a na miejscu się okazało, że nie ma gdzie zaparkować i trzeba było jechać dalej! Zniechęceni, skapitulowaliśmy pod MC Donald`sem, jak się potem okazało, równie zapchanym, bo nowootwartym. W porę się wycofaliśmy z sali zabaw dla dzieci, bo ojciec zabrał ich tuż przed gigantyczną bitwą. Na szczęście agresywne pytanie: „czy to pani dziecko???!!!???”, po którym następował straszliwy słowotok, czego owe dziecko nie zrobiło (a zrobiło wiele, rzucało młodszych na ścianę np., a do naszego Starszaka powiedziało "wypad!"), nie było adresowane do mnie. Uff!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz