wtorek, 11 czerwca 2013

W małżeństwie...



Ostatnio mniej piszę, ale za to dużo gadam. Na przykład o małżeństwie. Blisko jestem z sekramentalnymi, u których po latach wspólnego życia wdarły się rutyna i główny temat do rozmów to zakupy, dzieci i codzienne sprawy. Także z tymi niekoniecznie związanymi z Panem Bogiem, ale dobrymi ludźmi, od których mogę się uczyć altruizmu i szczerości. Gadam też z przeciwnikami małżeństwa albo poszukującymi „drugiej połowy”, u których wdziera się czasem niepokój, że wszyscy z moim wieku ochajtani i dzieciaci, a ja nie. Różni ludzie, różne życiorysy, różne historie, ale przecież pragnienie to samo: być szczęśliwym. Kochać i być kochanym.

Pamiętam, że chcieliśmy dobrze przeżyć narzeczeństwo, chodziliśmy na świetny kurs przygotowujący. Uczyli nas, żeby przed ślubem wszystko przegadać, no i faktycznie dużo rozmawialiśmy. Znam dużo dziewczyn, które mówią mi, że robiły podobnie, ale teraz, po latach, kiedy euforia opadła, pojawia się samotność i niezrozumienie. Konflikty na wielu poziomach, kłótnie o pierdoły. 
Niektórzy pytają mnie o receptę na szczęśliwy związek, ale co ja/my możemy powiedzieć? Jesteśmy (tak myślę) wciąż na początku drogi. Może trochę dalej niż na początku początku, może to gdzieś środek albo koniec początku, ale wciąż początek… 6 lat, 1 miesiąc i kilkanaście dni to nie jest żaden rekord, do srebrnych godów nam daleko ;). Obyśmy dotrwali :-). Kłócimy się i wkurzamy na siebie. Widzimy swoje wady (oj, mój mąż mógłby wymienić moje jednym tchem, a ja jego). Za nami też moment idealizacji instytucji małżeństwa, bo codzienność zweryfikowała wiele spraw. Chyba oboje trochę już odpuściliśmy i wiem, że nie zmuszę męża do przeczytania tylu ważnych książek i artykułów, które tak wiele wniosłyby do naszego życia. Tak jak zresztą mąż wie, że nigdy nie polubię ostrej muzyki rockowej w niedzielny poranek… Pewnie wiele osób obruszy się na mój dzisiejszy wpis, ale cóż, to nasza bajka. Jeśli u kogoś jest idealnie, idealne dopasowanie itd. to naprawdę bardzo się cieszę i życzę wszelkiej pomyślności.
Dziś wyszłam na kawę z dobrą koleżanką i przy okazji rozmowy pojawiło się nazwisko Gajdów. Kurcze, dla mnie to zabrzmiało jak objawienie i zamarzyło mi się, byśmy z mężem pojechali na rekolekcje prowadzone przez nich. Tak naprawdę to myślałam o tym już od bardzo bardzo dawna. Bo Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej, w której po raz pierwszy usłyszałam o małżeństwie Gajdów to inna jakość życia. Życia, jakiego potrzebujemy.
Pozdrawiam wszystkie Żony. Zwłaszcza te poranione i samotne w małżeństwie. Pozdrawiam wszystkich Mężów. Ciężko mi Was zrozumieć, ale pewne puszcza tu do Was oko mój Ślubny ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz