sobota, 8 czerwca 2013

Moja kariera



Rety, znowu dużo wody upłynęło. Przeraża mnie, że ja naprawdę nie mam na nic czasu. Że zawsze muszę zdecydować: coś albo coś. Wyjście gdzieś z rodzinką albo sprzątanie. Albo praca. Obejrzeć coś czy przeczytać książkę/ gazetę. Sprzątnąć łazienkę czy kuchnię (dlaczego nie mam energii na doprowadzenie do błysku całego mieszkania jak to się działo dawno dawno temu, kiedy nie byłam mamą?) No i dlaczego mimo ambitnych planów po prostu padam jak kawka i śpię? Czy tylko ja tam mam?
Za nami sporo zmian. Zostałam ciocią jeszcze dwa razy :-). Dwa razy odważyłam się pojechać sama z synkami do zoo (w maju kończył nam się roczny bilet, więc chciałam go dobrze wykorzystać) i naprawdę wszyscy świetnie się bawiliśmy. Wreszcie, dwa razy wyjechałam, zostawiając wszystkich trzech chłopaków w domu samych.
Miałam ogromnego cykora, ale obiecałam uczniom trzydniową wycieczkę szkolną. Tęskniłam jak jasna cholera, ale, kurcze, co za frajda: trzy dni bez gotowania!!! Jejku, jak mi tego brakowało. No i mocne przytulańce po powrocie, „kocham cię mamusiu” i tak dalej ;). 
Druga wyprawa krótko potem (za krótko…), tym razem nie do pracy, ale integrować się z moją pracą. Mąż sam mnie wypchnął, ale potem trochę wypracowywał we mnie poczucie winy, bo wyjazd przypadał m.in. akurat w Dzień Dziecka. Kurcze, mi też było ciężko, choć przyznaję, było super. W dodatku udało mi się spotkać z dawno niewidzianym znajomym (w Łomży na szkolnej wycieczce też, cóż za podróże sentymentalne ;) ). W każdym razie śmiesznie. Siedzimy z kolegą na poznańskim rynku, późno już, pijemy piwo, a ja co rusz gapię się na spacerujących ludzi. – „szukasz kogoś?” – „Nie, ja po prostu tak dawno nie byłam o tej porze na starówce, że nie mogę się oprzeć”. Siedzieć i gapić się i nie myśleć za dużo. Kurcze, jak dawno tak nie robiłam! 

Niestety po powrocie do domu okazało się, że w nocy Młodszy zaczął gorączkować. Poszłam z nim rano do lekarza, poza wysoką temperaturą nie miał żadnych innych objawów. Mieliśmy zbijać gorączkę i podawać dicoflor. Niestety jak temperatura zaczynała rosnąć, to średnio działały leki. A on prze 38,5 już miał dreszcze i podskakiwał z całym łóżkiem. Byłam pewna, że skończy się w szpitalu, wciąż miałam wspomnienie paskudnego listopada 2012… Mierzyłam temp co kwadrans, już przy 37,9 podawałam leki, potem okłady na szyję i kark… Plus modlitwa. W końcu gorączka ustąpiła. Uff. Nie mogłabym mieć kolejnego dziecka, bo bym chyba zwariowała.
Marzenia o córce siłą rzeczy coraz bardziej się oddalają. Za małe mieszkanie, za mało kasy, ja za bardzo zmęczona, za stara, za mało z mężem gadamy. Powodów mogę znaleźć dużo. Mimo że jako katolicy jesteśmy przecież pro life. Na Marsz dla Życia i Rodziny w końcu co roku chodzimy. Kupujemy pobożne książki i czytamy katolickie gazety. Nawet zaprenumerowałam sobie pismo „Tak Rodzinie”. Ideałem są dla mnie rodziny wielodzietne, ale nie wzorem: podziwiam, ale dla mnie to hardcore. Ja tak bym nie umiała. Radością jest dla mnie osiągnięcie pewnego pułapu, że np. dzieci same chodzą, śpią w swoich łóżkach, umieją korzystać z łazienki… W rodzinach, w których co rok, dwa rodzi się dziecko, tej stabilizacji nie ma przez wiele, wiele lat. Dla mnie to heroizm. Niedościgły ideał.

Mimo to co roku na Marszu płaczę, słysząc piosenkę Natalii Niemen bodajże: „Jestem mamą, to moja kariera, jestem mamą, na zawsze od teraz”. Na ZAWSZE. No właśnie. Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz