niedziela, 21 października 2012

Jesień w pełni



Jesteśmy zdrowi, co za frajda :). I tak już od paru tygodni. Tzn. ja miałam nieprzyjemny epizod z kręgosłupem, ale poszłam po tabletki i jest lepiej. To jeden z plusów bycia nie-w-ciąży i matką-która-nie-karmi ;). Zbyt wiele by mnie kosztowało L4, bo pensję mam żebraczą i tylko nadgodziny jakoś mnie ratują. Generalnie łatamy dziurę budżetową i mąż zaczął sezon sędziowania, ja też kombinuję. Tak więc dzieci długo siedzą w żłobku/przedszkolu, czasem aż mam wyrzuty sumienia. Rzadko się zdarza, bym odbierała je przed 15, a rozstajemy się o 7 :(. Tyle chwil mi umyka…
Czas, który spędzam z dziećmi, pożytkujemy głównie na rysowanie i wszelkiego rodzaju działalność artystyczną. Masa solna też jest na topie. I wszelkie kolaże z jesiennych liści. Oprócz tego standardowo puzzle (ostatnio klocki jakby mniej) i biblijne memo. Chłopcy dopominają się opowieści o parach bohaterów: Pan Jezus – Jan Chrzciciel, Dawid – Goliat, Mojżesz – Faraon itd. Walkę z Goliatem mają opanowaną w najdrobniejszych szczegółach, nawet jak to Dawid schował do swej torby pasterskiej kamień ;). Albo jak Jezus idzie w gościnę do Marii i Marty: "tup, tup, tup... Tak więc wykraczamy poza schemat i budujemy opowieść o postaciach z różnych par ;). Musiałam się nawet niedawno konsultować z naszymi przyjaciółmi teologami, jak językiem dwu- i czterolatka wydobyć esencję o Salomonie i królowej Sabie ;). Oj, nie wiedziałam, że matka musi być zawsze przygotowana, także teologicznie ;).
Jesień w pełni, wczoraj pojechaliśmy do zoo. Chyba nigdy nie byłam tam jesienią, dzieciom jak zawsze się podobało. Ja cały czas mam przed oczyma widok zebry wśród pożółkłych liści. Niby dysonans, ale jak pięknie to wyglądało! Jak to było? "Jesień! wrzosem zakwitł las. Jesień, melancholii czas..."

 
Dziś gotuję, w piecu dochodzi chleb i kurczę. Zrobiliśmy ze starszakiem deser. Uległam reklamie i kupiłam coś o wdzięcznej nazwie panna cota. Dobre, ale nasze wrażenie jest takie, że postanowiliśmy następnym razem ugotować budyń śmietankowy i polać go sosem, względnie sokiem. Smak niewiele się zmieni, a będzie szybciej i taniej ;).
Ostatnio sporo dostaję wiadomości od młodych małżeństw, które boją się poczęcia kolejnego dziecka. Chcą żyć po Bożemu i długo trwają w abstynencji, a ona odbija się na całej relacji emocjonalnej w związku, czasem rodzi frustracje. Do tego dochodzi często kompletne niezrozumienie ze strony kapłanów, którzy nawołują: rodźcie więcej dzieci, nie zamykajcie się na dar życia. Niestety jest tak, że posiadanie kolejnego dziecka to nie tylko: czy dam radę fizycznie? Chcę odpocząć. Patrzę na nas i widzę, jaki mamy problem z domknięciem domowego budżetu. Nasz syn nie dostał się do państwowego przedszkola, bo przecież żyjemy w formalnym, a nie nieformalnym związku. W tym drugim przypadku przedszkole by nam się należało jak psu buda. Mam pretensje, że płacę podatki, a jestem dyskryminowana. Że w kraju, w którym jest coś takiego jak Ustawa o Wspieraniu Rodziny (czy jakoś tak), małżeństwo jest wyrzucone poza nawias. Żłobek i przedszkole miesięcznie kosztują nas 1500zł. Za te pieniądze moglibyśmy w dwa miesiące kupić nowy komputer np... Nie dziwię się ludziom, że boją się kolejnej ciąży… Ja też się boję. Dziewczyny, jestem z Wami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz