Jesteśmy zdrowi, co za
frajda :).
I tak już od paru tygodni. Tzn. ja miałam nieprzyjemny epizod z kręgosłupem,
ale poszłam po tabletki i jest lepiej. To jeden z plusów bycia nie-w-ciąży i
matką-która-nie-karmi ;). Zbyt wiele by mnie kosztowało L4, bo pensję mam
żebraczą i tylko nadgodziny jakoś mnie ratują. Generalnie łatamy dziurę
budżetową i mąż zaczął sezon sędziowania, ja też kombinuję. Tak więc dzieci
długo siedzą w żłobku/przedszkolu, czasem aż mam wyrzuty sumienia. Rzadko się
zdarza, bym odbierała je przed 15, a rozstajemy się o 7 :(.
Tyle chwil mi umyka…
Czas, który spędzam z
dziećmi, pożytkujemy głównie na rysowanie i wszelkiego rodzaju działalność
artystyczną. Masa solna też jest na topie. I wszelkie kolaże z jesiennych
liści. Oprócz tego standardowo puzzle (ostatnio klocki jakby mniej) i biblijne
memo. Chłopcy dopominają się opowieści o parach bohaterów: Pan Jezus – Jan Chrzciciel,
Dawid – Goliat, Mojżesz – Faraon itd. Walkę z Goliatem mają opanowaną w
najdrobniejszych szczegółach, nawet jak to Dawid schował do swej torby
pasterskiej kamień ;). Albo jak Jezus idzie w gościnę do Marii i Marty: "tup, tup, tup... Tak więc wykraczamy poza schemat i budujemy opowieść o postaciach z różnych par ;). Musiałam się nawet niedawno konsultować z naszymi
przyjaciółmi teologami, jak językiem dwu- i czterolatka wydobyć esencję o
Salomonie i królowej Sabie ;). Oj, nie wiedziałam, że matka musi być zawsze
przygotowana, także teologicznie ;).
Jesień w pełni, wczoraj
pojechaliśmy do zoo. Chyba nigdy nie byłam tam jesienią, dzieciom jak zawsze
się podobało. Ja cały czas mam przed oczyma widok zebry wśród pożółkłych liści.
Niby dysonans, ale jak pięknie to wyglądało! Jak to było? "Jesień! wrzosem zakwitł las. Jesień, melancholii czas..."
Dziś gotuję, w piecu
dochodzi chleb i kurczę. Zrobiliśmy ze starszakiem deser. Uległam reklamie i
kupiłam coś o wdzięcznej nazwie panna cota. Dobre, ale nasze wrażenie jest
takie, że postanowiliśmy następnym razem ugotować budyń śmietankowy i polać go
sosem, względnie sokiem. Smak niewiele się zmieni, a będzie szybciej i taniej
;).
Ostatnio sporo dostaję
wiadomości od młodych małżeństw, które boją się poczęcia kolejnego dziecka. Chcą
żyć po Bożemu i długo trwają w abstynencji, a ona odbija się na całej relacji
emocjonalnej w związku, czasem rodzi frustracje. Do tego dochodzi często kompletne
niezrozumienie ze strony kapłanów, którzy nawołują: rodźcie więcej dzieci, nie
zamykajcie się na dar życia. Niestety jest tak, że posiadanie kolejnego dziecka
to nie tylko: czy dam radę fizycznie? Chcę odpocząć. Patrzę na nas i widzę,
jaki mamy problem z domknięciem domowego budżetu. Nasz syn nie dostał się do
państwowego przedszkola, bo przecież żyjemy w formalnym, a nie nieformalnym
związku. W tym drugim przypadku przedszkole by nam się należało jak psu buda. Mam
pretensje, że płacę podatki, a jestem dyskryminowana. Że w kraju, w którym jest
coś takiego jak Ustawa o Wspieraniu Rodziny (czy jakoś tak), małżeństwo jest
wyrzucone poza nawias. Żłobek i przedszkole miesięcznie kosztują nas 1500zł. Za
te pieniądze moglibyśmy w dwa miesiące kupić nowy komputer np... Nie dziwię się
ludziom, że boją się kolejnej ciąży… Ja też się boję. Dziewczyny, jestem z
Wami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz