Ostatnio mniej
piszę, ale za to dużo gadam. Na przykład o małżeństwie. Blisko jestem z
sekramentalnymi, u których po latach wspólnego życia wdarły się rutyna i główny
temat do rozmów to zakupy, dzieci i codzienne sprawy. Także z tymi
niekoniecznie związanymi z Panem Bogiem, ale dobrymi ludźmi, od których mogę
się uczyć altruizmu i szczerości. Gadam też z przeciwnikami małżeństwa albo
poszukującymi „drugiej połowy”, u których wdziera się czasem niepokój, że
wszyscy z moim wieku ochajtani i dzieciaci, a ja nie. Różni ludzie, różne
życiorysy, różne historie, ale przecież pragnienie to samo: być szczęśliwym.
Kochać i być kochanym.
Pamiętam, że
chcieliśmy dobrze przeżyć narzeczeństwo, chodziliśmy na świetny kurs
przygotowujący. Uczyli nas, żeby przed ślubem wszystko przegadać, no i
faktycznie dużo rozmawialiśmy. Znam dużo dziewczyn, które mówią mi, że robiły
podobnie, ale teraz, po latach, kiedy euforia opadła, pojawia się samotność i
niezrozumienie. Konflikty na wielu poziomach, kłótnie o pierdoły.
Niektórzy pytają
mnie o receptę na szczęśliwy związek, ale co ja/my możemy powiedzieć? Jesteśmy
(tak myślę) wciąż na początku drogi. Może trochę dalej niż na początku
początku, może to gdzieś środek albo koniec początku, ale wciąż początek… 6
lat, 1 miesiąc i kilkanaście dni to nie jest żaden rekord, do srebrnych godów
nam daleko ;). Obyśmy dotrwali :-). Kłócimy się i
wkurzamy na siebie. Widzimy swoje wady (oj, mój mąż mógłby wymienić moje jednym
tchem, a ja jego). Za nami też moment idealizacji instytucji małżeństwa, bo
codzienność zweryfikowała wiele spraw. Chyba oboje trochę już odpuściliśmy i
wiem, że nie zmuszę męża do przeczytania tylu ważnych książek i artykułów,
które tak wiele wniosłyby do naszego życia. Tak jak zresztą mąż wie, że nigdy
nie polubię ostrej muzyki rockowej w niedzielny poranek… Pewnie wiele osób
obruszy się na mój dzisiejszy wpis, ale cóż, to nasza bajka. Jeśli u kogoś jest
idealnie, idealne dopasowanie itd. to naprawdę bardzo się cieszę i życzę
wszelkiej pomyślności.
Dziś wyszłam
na kawę z dobrą koleżanką i przy okazji rozmowy pojawiło się nazwisko Gajdów.
Kurcze, dla mnie to zabrzmiało jak objawienie i zamarzyło mi się, byśmy z mężem
pojechali na rekolekcje prowadzone przez nich. Tak naprawdę to myślałam o tym
już od bardzo bardzo dawna. Bo Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej, w której po raz
pierwszy usłyszałam o małżeństwie Gajdów to inna jakość życia. Życia, jakiego
potrzebujemy.
Pozdrawiam
wszystkie Żony. Zwłaszcza te poranione i samotne w małżeństwie. Pozdrawiam wszystkich
Mężów. Ciężko mi Was zrozumieć, ale pewne puszcza tu do Was oko mój Ślubny ;).