niedziela, 17 czerwca 2012

Pożegnanie z c...


U nas jak zwykle dużo się zmieniło. Rok, 9 miesięcy i 6 dni. Tyle trwała przyjaźń, miłość J z cyckiem. Karmienie piersią zakończone! Nie dobrowolnie, co to to nie… Krew pot i łzy. Dostałam ataku bólu kręgosłupa. Tak mnie wykręciło, że z trudem doczłapałam się do lekarza. Dostałam bardzo silne zastrzyki ze wskazaniem: zero karmienia, bo wszystkie leki przechodzą do mleka i są niebezpieczne. Alternatywy brak. Tzn. mogłam dostać słabsze leki, po których i tak bym wróciła po te mocne. Choć, szczerze mówiąc, ból był nie do opisania i nie ryzykowałabym kolejnych kilku dni. W dodatku, mąż musiał ruszyć na wyjazd integracyjny. Jak to powiedział Starszak babci przez telefon „Mama bardzo chora, więc przyjechał dziadek”. Nasze pogotowie ratunkowe ;). Pierwszy wieczór i noc bez cycka były koszmarem. Płakałam razem z synkiem. Pokłóciłam się w środku nocy i z moim mężem, i z tatą. Cholera, sami specjaliści od karmienia, a raczej niekarmienia. Synek darł się, że nie ma cycka, ale jeszcze bardziej darł się i wyrywał, że mu zabierano mamę. W końcu wyjaśniłam facetom, że Mały chce choć czuć mamine ciepło, więc po godzinie płaczu zasnął przytulony do mnie. Tak było wiele razy tej pierwszej nocy.
Następnego dnia pomalowałam sobie piersi szminką i zakleiłam brodawki plastrami. Na spokojnie pokazałam synkom, że mama jest chora i dlatego nie można jeść od niej mleczka. Chłopcy zrobili smutne miny, współczujące i empatyczne, mogłabym powiedzieć. Pogłaskali mamę, i ten gest uznałam za psychologiczny moment pożegnania. To już 4 dzień bez karmienia, Młodszy znosi ten brak coraz lepiej (co nie znaczy dobrze. Momenty usypiania naprawdę są b.b.trudne). Bardzo mi brakuje tych naszych chwil sam na sam, poczucia więzi, którą budowaliśmy przez prawie 2 lata, ale mam nadzieję, że jedynym wyznacznikiem naszej głębokiej relacji nie był biologiczny instynkt ssania.
Starszego nie karmię już ponad 2 lata i nadal jesteśmy sobie wyjątkowo bliscy. Dużo się całujemy, przytulamy, wspólnie robimy różne rzeczy: malujemy, wycinamy, przyklajamy, gotujemy, czytamy, modlimy się, mnóstwo czasu spędzamy na gadaniu i po prostu byciu z sobą. Muszę się najzwyczajniej w świecie pogodzić z faktem, że mój młodszy synek wszedł w kolejny poziom samodzielności, staje się już małym mężczyzną… Buuuu. A ja po raz pierwszy od ponad 4 lat nie jestem ani w ciąży, ani mamą karmiącą. I muszę szukać dobrych stron tego. Na przykład: teraz mogę już przyjąć wszystkie zaległe zaproszenia na piwo i wino. Marcinie i Inni, przybywajcie! J
Postaram się więc nie użalać nad sobą i utratą czegoś, co było dla mnie wartością. Ciężko jest, ale postaram się też nie myśleć o sobie w kategoriach Zła Matka, Bo Już Nie Karmi. Bo synek potrzebował, a ja brutalnie odcięłam go od tego, co było dla nas obojga ważne. Postaram się nie myśleć o tych wszystkich kobietach, niektórych w wieku mojej mamy, które nagle się ujawniły i przyznały, że karmiły swoje dzieci do 3 roku życia, i że ja też tak chciałam. Karmić tak długo, jak syn będzie tego potrzebował. Niedobra matka, niedobra matka! Poczucie winy jest niestety straszliwe, jak mogłam akurat teraz zachorować? Wiem jednak, że z moim kręgosłupem to nie żarty, 9 miesięcy po urodzeniu Starszaka trafiłam do szpitala… Co  jak co, ale teraz nie mogę sobie pozwolić na szpitalne spa i pozostawienie moich 3 chłopaków na pastwę losu… Tym bardziej, że mąż wyjeżdżał się integrować. Podczas gdy tańczył, jadł kurczaki z grilla i pływał łódką, w domu działy się smutne sceny. I chyba było mu nas szkoda, bo po raz pierwszy odkąd gdzieś wyjechał służbowo, przywiózł mi prezent…
Mimo wszystko kusi mnie, żeby gdy skończę brać zastrzyki (a to jeszcze trochę, tym bardziej, że nadal ledwie żyję) i organizm się z nich oczyści, podjąć próbę powrotu do karmienia. Laktacja nadal jest silna, więc kto wie… Ale może jednak warto zająć się sobą, swoją tarczycą i tym, by po prostu regenerować organizm po ponad czterech latach naprzemiennych ciąż i karmienia? Pożyjemy, zobaczymy. Może to już synek zdecyduje…?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz