sobota, 28 lipca 2012

Yerba mate i decoupage



Mamy weekend, juhu! W dodatku długi, bo mąż zaczyna urlop. Więc leniuchujemy i snujemy plany, co i jak. Zaczęliśmy od wyjazdu na śniadanie do Ikei. Jak ja uwielbiam te śniadania. Co prawda bałam się, że to się skończy niestrawnością, skusiliśmy się bowiem na dużą dawkę cholesterolu w postaci pieczonych kiełbasek. Męża to mi się w pewnym momencie nawet żal zrobiło, bo on generalnie nie jada śniadań, a tu wciął trzy kiełbachy, w dodatku nie zagryzając ich (jak to ja mam w zwyczaju) chlebem, o ciepłej herbacie nie wspomnę. Na szczęście jak na dobrą żonę przystało wmusiłam w niego potem kanapkę z solidną porcją warzyw i nabiału, więc chyba nikomu nic nie zaszkodziło. Fajnie jest powoli sączyć kawę, wcinać spokojnie śniadanie, podczas gdy dzieci pięknie bawią się w kąciku dla maluchów. Nigdzie się nie spieszyć, najwyżej, by w porę dotrzeć ze Starszakiem do toalety… Pierwszy raz odkąd pamiętam nie miałam dla chłopców zupy, ale co tam, w końcu są wakacje, jutro zjedzą zupę ;).
Wczoraj pierwszy raz w życiu piłam yerba mate i muszę przyznać, że z miejsca się uzależniłam. Zacznę od peanu na cześć męża, że miałam wolny, babski wieczór i spędziłam go z koleżanką – sąsiadką - przyjaciółką w herbaciarni. Nigdy wcześniej nie piłam yerby, bo miałam złe skojarzenia ze snobstwem. Bo Cejrowski, bo yerba jest w modzie, a w dodatku z tym napojem wiąże się cały rytuał. Tak więc postanowiłam zaryzykować. O nie, nie, nie w tykwie! Poprosiłam o dzbanek. Szczerze mówiąc, nie widzę dużej różnicy między yerbą a zieloną herbatą, którą piję odkąd pojawiła się na polskim rynku. Smakowych, bo yerba zostawia na kubku ciemnozieloną obrączkę. No i yerbę można zaparzyć 5 razy z tych samych fusów. Żadnej nie zalewa się wrzątkiem, choć zieloną szybciej ;). Żeby nie czuć w zębach żadnych farfocli (bo oczywiście zakupiłam torebkę do domu), zaopatrzyłam się w dzbanek z zaparzaczem. I tak sobie sączę, czytając, co prawda nie Cejrowskiego, ale jego niegdysiejszą żonę. Doskonałe na upały. I yerba, i Beata Pawlikowska (choć nieco pod publiczkę pisze niestety).
Pochwalę się jeszcze, że dziś popełniłam moje pierwsze dzieło w technice decoupage! Udało się zakupić w ikei lusterko z grubą ramą z nielakierowanego drewna (niestety ostatnie!) i pierwsze koty za płoty. Chłopakom się podoba, a ja już mam pomysły na następne bibeloty, tyle że trudno dostać surowe drewno (ikea wycofała się nawet ze słynnych niegdyś ramek do zdjęć…).
Poza tym spokojnie i powoli. Tyle, że upały męczą. Nie chce mi się stać przy garach i gotować, dziś chłopaki zadowolili się plackami z serem i jagodami… Ciekawe jak długo jarska kuchnia im będzie pasować ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz