Mamy weekend, juhu! W dodatku długi,
bo mąż zaczyna urlop. Więc leniuchujemy i snujemy plany, co i jak. Zaczęliśmy
od wyjazdu na śniadanie do Ikei. Jak ja uwielbiam te śniadania. Co prawda bałam
się, że to się skończy niestrawnością, skusiliśmy się bowiem na dużą dawkę
cholesterolu w postaci pieczonych kiełbasek. Męża to mi się w pewnym momencie
nawet żal zrobiło, bo on generalnie nie jada śniadań, a tu wciął trzy
kiełbachy, w dodatku nie zagryzając ich (jak to ja mam w zwyczaju) chlebem, o
ciepłej herbacie nie wspomnę. Na szczęście jak na dobrą żonę przystało wmusiłam
w niego potem kanapkę z solidną porcją warzyw i nabiału, więc chyba nikomu nic
nie zaszkodziło. Fajnie jest powoli sączyć kawę, wcinać spokojnie śniadanie,
podczas gdy dzieci pięknie bawią się w kąciku dla maluchów. Nigdzie się nie
spieszyć, najwyżej, by w porę dotrzeć ze Starszakiem do toalety… Pierwszy raz
odkąd pamiętam nie miałam dla chłopców zupy, ale co tam, w końcu są wakacje,
jutro zjedzą zupę ;).
Wczoraj pierwszy raz w życiu piłam
yerba mate i muszę przyznać, że z miejsca się uzależniłam. Zacznę od peanu na
cześć męża, że miałam wolny, babski wieczór i spędziłam go z koleżanką – sąsiadką
- przyjaciółką w herbaciarni. Nigdy wcześniej nie piłam yerby, bo miałam złe
skojarzenia ze snobstwem. Bo Cejrowski, bo yerba jest w modzie, a w dodatku z
tym napojem wiąże się cały rytuał. Tak więc postanowiłam zaryzykować. O nie,
nie, nie w tykwie! Poprosiłam o dzbanek. Szczerze mówiąc, nie widzę dużej
różnicy między yerbą a zieloną herbatą, którą piję odkąd pojawiła się na
polskim rynku. Smakowych, bo yerba zostawia na kubku ciemnozieloną obrączkę. No
i yerbę można zaparzyć 5 razy z tych samych fusów. Żadnej nie zalewa się
wrzątkiem, choć zieloną szybciej ;). Żeby nie czuć w zębach żadnych farfocli
(bo oczywiście zakupiłam torebkę do domu), zaopatrzyłam się w dzbanek z
zaparzaczem. I tak sobie sączę, czytając, co prawda nie Cejrowskiego, ale jego
niegdysiejszą żonę. Doskonałe na upały. I yerba, i Beata Pawlikowska (choć
nieco pod publiczkę pisze niestety).
Pochwalę się jeszcze, że dziś
popełniłam moje pierwsze dzieło w technice decoupage! Udało się zakupić w ikei
lusterko z grubą ramą z nielakierowanego drewna (niestety ostatnie!) i pierwsze
koty za płoty. Chłopakom się podoba, a ja już mam pomysły na następne bibeloty,
tyle że trudno dostać surowe drewno (ikea wycofała się nawet ze słynnych
niegdyś ramek do zdjęć…).
Poza tym spokojnie i powoli. Tyle,
że upały męczą. Nie chce mi się stać przy garach i gotować, dziś chłopaki
zadowolili się plackami z serem i jagodami… Ciekawe jak długo jarska kuchnia im
będzie pasować ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz