I znów
jesteśmy w domu. Dwa tygodnie u dziadków i dzieci rozpuszczone jak dziadowskie
bicze ;). Młodszy kiedy tylko wychodzi z domu, podnosi ręce w wiadomym geście.
No cóż. Dziadek jest silny i wysoki. Na rękach u niego młody widzi cały świat.
Matka jednak nie jest tak rosła, a już bynajmniej silna. Tak więc wróciliśmy do
domu i rozpoczynamy na nowo naukę chodzenia za rączkę…
W moim domu
rodzinnym dzieci się nieco rozregulowały jeśli chodzi o jedzenie i spanie, i
przyznaję, byłam kilka razy w desperacji, dając cycka. Zresztą „dając” to za
dużo powiedziane. Sam wziął, zdzierając niemal z matki ubranie. A ja, poddając
się po długiej i nierównej walce, ulegałam. Od razu wróciły nocne pobudki.
Odkryłam zależność: brak cycka = przespana noc. Cycek = pobudka co 2 godziny na
dawkę maminego mleczka. Że też, cholera, po miesiącu, jeszcze było tam mleko,
no i że, skubaniec nie zapomniał…?!?
Generalnie
wyjazd udany, odpoczęłam że ho ho, przeczytałam 5 czy 6 dość opasłych książek,
a i zaliczyliśmy wyjazd do parku jurajskiego. Jejku, nie sądziłam, że nasi
chłopcy aż tak się tam odnajdą! Fajnie, bo udało się wyruszyć większą ekipą: 4
dzieci, 7 dorosłych, 3 samochody ;). Warto było przemierzyć te 80km w jedną
stronę, by się przekonać, jak starszak reaguje na swoich idoli z dinopociągu…
Kurczę, jak ka miałam niespełna 4 lata, nie miałam pojęcia, co to triceratops.
Okazało się, że w cenie biletu był też lunapark. Starszaki nie chciały wysiąść
z pociągu. Dobrze, że było nas sporo, dorosłych, miał kto z nimi jeździć. Ja ze
swoją chorobą lokomocyjną ledwie przeżyłam dwie rundy… A potem jeszcze musiałam
zaliczyć jazdę na karuzeli… Ale czego się nie robi dla dzieci?
Ostatnimi
czasy odkrywam, że wiele. Zdobyłam się na przykład na bardzo dla mnie ciężką
rozmowę, bo miałam nadzieję, że w ten sposób pomogę swoim chłopcom. Takie matki
Polki jak ja, dla swojej rodziny zmieniają się w lwice. Możemy być dobre, grzeczne,
pokorne, ale kiedy chodzi o dobro naszych dzieci, męża, nie będziemy się
cackać. Na szczęście udało mi się nie wyprowadzić z równowagi, nikogo nie
obrazić, ale rzeczowo wyjaśnić swoje racje (mam nadzieję). Wiem, że jeszcze 4
lata temu, ba, nawet 3, nigdy bym się na coś takiego nie zdobyła. Bo wygodniej
jest zacisnąć zęby i siedzieć cicho. Wiem, że ta rozmowa niczego nie zmieniła
(przynajmniej nie na lepsze), ale chociaż mogę bez obaw patrzeć w lustrze.
Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Dla dobra mojej rodziny.
Żeby nie
kończyć zbyt górnolotnie dodam, że nawet, kiedy teraz jestem sama z synkami
(mąż wychodzi, kiedy śpią, wraca, kiedy myślą o spaniu…), udaje mi się jakoś
ogarnąć cały majdan i nawet znajduję czas na czytanie :). Od
poniedziałku 2,5 książki… I nie czytam kosztem dzieci! Przypomniałam sobie
dawne czasy. Jak to jest, kiedy jeszcze nie wyszłaś z jednej książki, a już
wchodzisz w świat kolejnej. Dlatego przeplatam: wczoraj jakaś literatura dla
kucharek – wczoraj/dziś mój niedawno odkryty, a już kochany Zafon – dziś Beata
Pawlikowska w Tanzanii ;). Spieszę się jak dzika, bo wakacje się skończą i
wrócę do piśmiennictwa fachowego (Krzyżacy, brr, ile można?)… Tak więc:
chwilo trwaj!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz