sobota, 1 września 2012

Gospodyni domowa


Czy ja poprzednio pisałam, że czas ucieka? Czas pędzi jak cholera… Już zaczął się ten moment, w którym zaczynam panikować, bo wiem, że nie wystarczy mi go na wszystko co konieczne… Jak to mówił św. Franciszek? "Zacznij od robienia tego, co konieczne. Potem rób to, co możliwe i nagle okaże się, że robisz rzeczy niemożliwe." Oby i u mnie się to sprawdziło.
Dziś spędziłam dzień w kuchni. Może kiedyś napiszę poradnik pani domu rodem z lat 60. XX wieku? Bo czuję się jak matka Kevina z Cudownych lat. Nie pamiętam, czy robiła to, co ja, ale na pewno taki wizerunek do niej pasuje. Bo co ja zrobiłam? Wielki gar leczo, mniejszy (ale też duży) gar żuru, 22 kotlety mielone, zamarynowałam pierś z kury (tudzież kurczaka), 8,5 słoika dżemu śliwkowego i kompot ze śliwek ;). Nie zdążyłam upiec ciasta na niedzielę i brakło sił na robotę papierkową z pracy nr 2, ale nawet moja mama jest pod wrażeniem. Gospodyni domowa. Brzmi dumnie ;).
Dziećmi zajmował się głównie mąż, a ja miałam krótką m.in. przerwę z okazji wizyty rodzinnej. Czworo dzieci w naszym domu i sami faceci do ich obsługi, to byłaby już lekka przesada ;).
Zmartwił nas starszy Synek, bo niespodziewanie zwymiotował. A on, biedak, nawet nie ruszył ciężkostrawnego lecza ani śliwek. Nie zdążył też napić się kompotu, choć to był jego pomysł, by mama go przyrządziła. Zapowiada się więc noc czuwania, oby pro forma.

1 komentarz: