niedziela, 23 września 2012

Jesień!



Dużo wody upłynęło. Najpierw rozkraczył nam się komputer i przez tydzień (ponad!) byliśmy pozbawieni tego dobra. Z sieci korzystałam właściwie tylko w pracy, gdzie ograniczałam się do wchodzenia na stronę szkoły i dziennik elektroniczny… Ten post uświadomił mi, że bez internetu da się żyć ;). Mężowi było nieco trudniej, więc spędzał mnóstwo czasu walcząc z naszym starym laptopem, który odnajdywał strony z prędkością mniej niż żółwia.
Trzeba było też się wdrożyć w pracę nr 1. Już nie pamiętam, że miesiąc temu były wakacje! Młodszy dopiero 4 ostatnie dni nie płakał w żłobku. Starszy nadal przeżywa powrót do przedszkola, szczególnie rozstanie z ukochaną ciocią Agatą, która została raz na zawsze przypisana do maluchów. Na szczęście rzeczona ciocia wie, jak ważna jest dla naszego synka i kiedy jest kryzys, zabiera go do siebie…
- „Mama jest królową wszystkich mam,  ciocia Agata królową wszystkich cioć!” – powtarza nasza starsza latorośl wracając z przedszkola. F jest dumny z tego, że mama przychodzi po niego jako pierwsza i ostatnio nawet wypomniał mi, że przede mną przyszła po jedną dziewczynkę babcia…
W ogóle jak jeszcze mieliśmy wakacje, to Starszak na samo wspomnienie końca beztroskich czasów wzdrygał się, że on zostanie w domu:
- Ale z kim chcesz zostać w domu?
- Z mamą!
- Wiesz przecież, że mama będzie musiała chodzić do pracy…
- To z tatą!
- Tata wraca do domku bardzo późno…
- To z J…
- J. będzie chodził do żłobka…
- To z Panem Jezusem!
I tak ewangelizująca matka wpadła we własne sidła…
            Za nami na szczęście prawie miesiąc wdrażania się w nową sytuację. Dziś zresztą przyjeżdża dziadek, bo mamy karnet do żłobka tylko na 100 godzin. W związku z tym, że dziecię siedziało w placówce czasem po 8-9 godzin, limit na wyczerpaniu i przyjeżdża odsiecz. Przy dopłacie do karnetu już w ogóle nie opłacałoby mi się pracować…
            Za nami również urodziny Młodszego :-) ;-). Sto lat, sto lat! Elegancko ubrany miał nawet swoje przyjęcie w żłobku, na które specjalnie mama upiekła tort z bitą śmietaną :). W ogóle samodzielny się zrobił. Sam umie jeść, sam się rozbiera, no i wysiłek majtkowania opłacił się. Nawet na spacery nie zakładam mu już pieluchy. Woła siusiu, woła kupkę. Koniec ze smrodkiem! Język też mu się rozwiązał, mówi dużo więcej i coraz wyraźniej. Wszystko rozumie, wykonuje polecenia i na bilansie dwulatka wypadł też korzystnie. No, może tylko waga bez rewelacji (12,kg), ale lepiej to niż miałby być upasiony jak jego mama w wieku szkolnym…
Starszaka też chwalą. W przedszkolu zauważyli, że pięknie rysuje. Nie ma jeszcze czterech lat, a namaluje niebo, słońce, zamknięte kwiatki, misia czy samolot. I literki zna i pisze ;). Mama polonistka pęka z dumy, choć nie namawiałam go do ćwiczenia literek. Bardziej tata zachęcał, mama częściej pozwalała na „farbowanie”.
            Wczoraj miałam wychodne! Pierwszy raz od powrotu do pracy. Mąż mnie puścił na zjazd absolwentów mojej uczelni. Cudownie było poczuć klimat studiowania, wchłaniać tę atmosferę naukową! Słuchać zacnego pana dziekana. Uścisnąć jego dłoń i usłyszeć, że wydaje mu się, jakby od skończenia moich studiów minęła chwila, a nie 7 lat… Choć kocham pracę w gimnazjum, mam świadomość tego, jak bardzo zubaża się tam mój język, jak wiele zapomniałam. Nie mam już tamtej wiedzy, zwłaszcza z zakresu filozofii, gramatyki historycznej, procesów w literaturze. Już się tak ładnie nie wysławiam. Dlatego coraz mocniej utwierdzam się w postanowieniu, że chcę rozpocząć kolejne studia podyplomowe. Oczywiście marzę, by zrobić to już! Ale mąż sprowadza mnie na ziemię. I niestety ma rację. Bo nie ogarniemy tego finansowo (koszt dwóch lat to prawie 8tys!). Bo w weekendy nie wyrabiam się, by sprzątnąć, ugotować, sprawdzić milion prac moich uczniów, wyspać się, spędzić czas z mężem i dziećmi, i by zostało jeszcze parę godzin na pracę nr 2. Moją i męża, bo zaczyna się sezon rozgrywkowy… Ale za rok J. Coś wymyślę ;).
            Mąż celebruje urodzinowo i imieninowo ten weekend, więc zaraz będę piec i gotować ;). Za chwile w naszym domu będzie unosił się zapach pieczonego chleba. Potem drożdżowych bułeczek i smażonych konfitur ;). Jest niedziela, trzeba świętować :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz