W końcu nadszedł
upragniony tzw. długi weekend. Po długich rozważaniach wszystkich „za” i
„przeciw” zdecydowałam się nie jechać z dziećmi do moich rodziców. Trochę
wirusy nas zaatakowały, nie wiedziałam, co się z tego wykluje, a bałam się, że
jeszcze niechcący kogoś byśmy zarazili. Tak więc siedzimy w domu, sprzątamy,
omadlamy stołeczne cmentarze… Chłopcy są ciekawi wszystkiego, kto gdzie jest
pochowany, i jak się ma Anioł Stróż do świętego Patrona, i do zmarłych, do
których przychodzimy na groby. Dziś na nekropolii Starszak padł na kolana i
zmówił głośno Aniele Boży, na tyle przerywając pełną zadumy ciszę, że ludzie w
pobliżu stanęli jak zamurowani… Te rozmowy o życiu i śmierci są tak
niesamowite, że niejednokrotnie spowodowały u matki łzy wzruszenia. Teologowie
łamią sobie głowy nad dziecięctwem Bożym, a tu proszę, wystarczy popatrzeć na
moich synków… Posłuchać, jak młodszy śpiewa „AJUJA”, posłuchać, jak starszy na
pytanie matki: „Za kogo chcesz się jeszcze pomodlić?”, odpowiada: „Za
winowajców”. Bycie matką pomaga stawać się lepszym człowiekiem. Uczy pokory.
Uczy ustalania priorytetów. Wreszcie – uczy zarządzania czasem.
A`propos czasu. Ciągle
go brakuje. Wiem, że to niezbyt odkrywcze. Każdemu brakuje. Mam jednak
wrażenie, że teraz brakuje mimo wszystko mi go dużo mniej, niż kiedy nie miałam
męża, dzieci, dwóch prac… Wczoraj miałam wieczorem „babskie wyjście”. Z inną
matką Polką, też spracowaną. Obie mamy stosunkowo małe dzieci, tzn. wymagające
intensywnej opieki. I jakoś udało nam się znaleźć czas na wspólne wyjście.
Umawiałyśmy się od września i w końcu się udało ;). Dzbanek herbaty, grzane
wino, kawałek ciasta – tego mi było trzeba…
Mam zaś znajomych, z
którymi umawiam się rok (a czasem i dłużej) i nic z tego nie wychodzi. A to
któreś dzieci chore, a to pilna robota, a to mąż na wyjeździe, a to goście
przyjechali z daleka… Gorzej, jak nie-dzieciaci nie mogą znaleźć czasu, by się
spotkać lub choćby wysłać wiadomość. Ogólnie mam przykre wrażenie, że wiele
(większość?), zbyt wiele relacji towarzyskich jakoś się kręci, bo tylko ja je podtrzymuję.
Pierwsza dzwonię, pierwsza wysyłam wiadomość, pierwsza proponuję spotkanie…
Powoli dojrzewam do decyzji, by dać sobie spokój. Pogodzić się z tym, że
niektóre relacje umierają śmiercią naturalną. Nie bo ktoś się obraził za coś,
ktoś kogoś obgadał i nie wiem, co tam jeszcze. Po prostu, nawet bardzo ważna
przed laty znajomość kiedyś się może skończyć. Mój idealistyczny punkt widzenia
się nie sprawdził. Bo idealiści to grupa na wymarciu. Bo nie dla każdego ta
relacja okazywała się równie ważna. Potem z facebooka dowiaduję się, że ktoś
wziął ślub, urodził dziecko… Głupio tak. Przeżywałam za każdym razem
upokorzenie, żal i chyba rzeczywiście pora powiedzieć stop, nic na siłę, otworzyć
się na nowe znajomości, których z braku czasu nie dopuszczałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz