sobota, 3 listopada 2012

"Ajuja" i do przodu...



W końcu nadszedł upragniony tzw. długi weekend. Po długich rozważaniach wszystkich „za” i „przeciw” zdecydowałam się nie jechać z dziećmi do moich rodziców. Trochę wirusy nas zaatakowały, nie wiedziałam, co się z tego wykluje, a bałam się, że jeszcze niechcący kogoś byśmy zarazili. Tak więc siedzimy w domu, sprzątamy, omadlamy stołeczne cmentarze… Chłopcy są ciekawi wszystkiego, kto gdzie jest pochowany, i jak się ma Anioł Stróż do świętego Patrona, i do zmarłych, do których przychodzimy na groby. Dziś na nekropolii Starszak padł na kolana i zmówił głośno Aniele Boży, na tyle przerywając pełną zadumy ciszę, że ludzie w pobliżu stanęli jak zamurowani… Te rozmowy o życiu i śmierci są tak niesamowite, że niejednokrotnie spowodowały u matki łzy wzruszenia. Teologowie łamią sobie głowy nad dziecięctwem Bożym, a tu proszę, wystarczy popatrzeć na moich synków… Posłuchać, jak młodszy śpiewa „AJUJA”, posłuchać, jak starszy na pytanie matki: „Za kogo chcesz się jeszcze pomodlić?”, odpowiada: „Za winowajców”. Bycie matką pomaga stawać się lepszym człowiekiem. Uczy pokory. Uczy ustalania priorytetów. Wreszcie – uczy zarządzania czasem.
A`propos czasu. Ciągle go brakuje. Wiem, że to niezbyt odkrywcze. Każdemu brakuje. Mam jednak wrażenie, że teraz brakuje mimo wszystko mi go dużo mniej, niż kiedy nie miałam męża, dzieci, dwóch prac… Wczoraj miałam wieczorem „babskie wyjście”. Z inną matką Polką, też spracowaną. Obie mamy stosunkowo małe dzieci, tzn. wymagające intensywnej opieki. I jakoś udało nam się znaleźć czas na wspólne wyjście. Umawiałyśmy się od września i w końcu się udało ;). Dzbanek herbaty, grzane wino, kawałek ciasta – tego mi było trzeba…
Mam zaś znajomych, z którymi umawiam się rok (a czasem i dłużej) i nic z tego nie wychodzi. A to któreś dzieci chore, a to pilna robota, a to mąż na wyjeździe, a to goście przyjechali z daleka… Gorzej, jak nie-dzieciaci nie mogą znaleźć czasu, by się spotkać lub choćby wysłać wiadomość. Ogólnie mam przykre wrażenie, że wiele (większość?), zbyt wiele relacji towarzyskich jakoś się kręci, bo tylko ja je podtrzymuję. Pierwsza dzwonię, pierwsza wysyłam wiadomość, pierwsza proponuję spotkanie… Powoli dojrzewam do decyzji, by dać sobie spokój. Pogodzić się z tym, że niektóre relacje umierają śmiercią naturalną. Nie bo ktoś się obraził za coś, ktoś kogoś obgadał i nie wiem, co tam jeszcze. Po prostu, nawet bardzo ważna przed laty znajomość kiedyś się może skończyć. Mój idealistyczny punkt widzenia się nie sprawdził. Bo idealiści to grupa na wymarciu. Bo nie dla każdego ta relacja okazywała się równie ważna. Potem z facebooka dowiaduję się, że ktoś wziął ślub, urodził dziecko… Głupio tak. Przeżywałam za każdym razem upokorzenie, żal i chyba rzeczywiście pora powiedzieć stop, nic na siłę, otworzyć się na nowe znajomości, których z braku czasu nie dopuszczałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz