piątek, 14 października 2011

Wszystko się kręci wokół dzieci...

Jeśli ktoś myśli, że złapanie moczu do analizy to bułka z masłem, nie zna naszego J… Trzy godziny czuwaliśmy z kubeczkiem w pogotowiu. Z tego pierwsze 45 minut tatuś, bo przed pracą miał skoczyć do przychodni zanieść próbkę. Nie udało się. Potem czuwałam ja. Efekt był taki, że na dywanie wylądowała megarzadka kupa, a kiedy pochyliłam się, by ją sprzątnąć, dzieciak nasiusiał na podłogę w przeciwległym kącie… Zrezygnowana założyłam mu woreczek, niestety dziecię zrobiło kolejną rzadka kupkę, która zabryzgała cały worek. Dałam sobie spokój, głodna i wykończona. Na szczęście akurat temperatura spadła, zadzwoniłam do pani doktor i możemy dać sobie spokój. Oby to był koniec choroby, nie bardzo mogę iść na zwolnienie, a dziadek pojechał.
Generalnie, kiedy dziecko choruje, to wszystko się kręci wokół jego choroby. A u niemowlaka zwykły katar może być początkiem zapalenia oskrzeli albo innego paskudztwa. Od poniedziałku zawalałam swoje obowiązki zawodowe, bo byłam tak bardzo skoncentrowana na J. Tyle zarwanych nocy też się na mnie odbijało, zasypiałam na kanapie karmiąc Młodszego. Dopiero dziś odpisuję na zaległe maile, wczoraj pierwszy raz zrobiłam obiad… Biedny dziadek, przyzwyczajony do dobrobytu i zawsze pełnej lodówki babci, tutaj niemal przymierał głodem. A my po prostu nie mieliśmy czasu ani siły na jedzenie, o gotowaniu nie wspomnę. Odbiło się to na moim żołądku niestety, brzuch mi spuchł tak, że ubrania boleśnie się wciskały. Noc spędziłam z termoforem, ból był taki, że obawiałam się zapalenia wyrostka albo czegoś równie okropnego. Na szczęście powoli przechodzi, więc chyba stres związany z chorobą dziecka plus niespanie plus niejedzenie. Kurcze, wszystko to system naczyń połączonych…
Czeka mnie pracowity weekend, zaległe prace dzieci do sprawdzenie, dwie lektury do przeczytania… Byle tylko synkowie byli zdrowi!
A dziś Dzień Nauczyciela! Jak się okazało, obchodzony również w przedszkolu, więc Starszak z dumną miną obdarował czekoladkami swoje „ciocie”. Tak w ogóle to zastanawiam się, skąd pomysł, żeby w przedszkolu dzieci mówiły tak do opiekunek. Mój syn prawie nie zna „pań”, bo ciocie są wszędzie, trochę tych prawdziwych - „rodzonych”, cała masa bliższych lub dalszych koleżanek mamy czy taty. Niedawno złapałam synka na tym, że kiedy na ulicy rozmawiałam przez chwilę z matką dawnej uczennicy, mój starszak skwitował jej odejście „Mamo, a dlaczego ta ciocia już poszła?”… Starszak chyba myśli, ze panie to tylko widzi w telewizji…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz