poniedziałek, 3 października 2011

Zdumiewające 24h


Noc z cyckiem w gotowości albo w zębach u J (zdecydowanie częściej w zębach u dziecka), bieganie z termometrem (bezdotykowy pokazuje 39 stopni, ”normalny” niecałe 36…), pobudka kilka razy (jeśli nie kilkanaście), rano w biegu kawa (oczywiście jak na Matkę Polkę karmiącą inka, ale ładniej brzmi: kawa, nieprawdaż?), makijaż, ubieranie siebie (mąż ubiera dzieci, ponieważ on nie potrzebuje tych bezcennych 5 minut na podkład i wytuszowanie rzęs), potem bieg do żłobka, bieg pod przedszkole (nie będę wchodzić, żeby nie uczestniczyć w łzawym pożegnaniu), stamtąd do roboty podrzuci mnie mąż. Wpadam do pracy, lekcje, dyżury, przed 13 zjadam suchą bułę na śniadanie, nie mam pomysłu co innego mogłabym zjeść (drożdżówki odpadają, nie będę jeść słodyczy na śniadanie, a na jogurty nie mogę patrzeć). Po pracy bieg po jedno dziecię, drugie dziecię, przy okazji spacer, bo pogoda wreszcie do rzeczy. Wpadamy do domu, biorę się za jedzenie! Mam obiad (opłacało się wczoraj w nocy stać przy garach). Dzieci o dziwo same się sobą zajmują, mogę nawet zjeść na siedząco, pełen luz! Odliczam czas do powrotu męża, bo mam jeszcze pilną robotę papierkową z pracy nr 2 „na wczoraj”. Spać się chce, włączam Starszakowi bajkę (a trudno!), wyciągam cycka i na jakieś 3 minuty odpływam, Roczniak też. Starszak dzielnie czeka na tatusia. Przychodzi mąż, kąpiemy 2, ja myję Starszakowi głowę, bo tylko wtedy nie płacze. Starszak odpływa, Młodszy z każdą chwilą ma więcej energii. Mobilizuję męża do działania, a ja wyciągam laptopa i nadrabiam zaległości papierkowe. Wpadam w ciąg, piszę, piszę, piszę, oj, Młodszy się drze, nic  nie pomaga, musi być cycek. Przerywam w połowie zdania. Po kilku próbach dziecię zasypia. Mąż włącza tv, ja wracam do roboty papierkowej i nastawiam zupę dla J. Marzę o herbacie i nicnierobieniu, ale trzeba się streszczać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy żądne cycka dziecię się obudzi, a przecież moja robota „na wczoraj” nie może być na pojutrze. Kończę robotę, dziecię nadal śpi (!), mam 5 minut na bloga (moje nowe uzależnienie, zaraz po zielonej herbacie) i wyciągnięcie kopyt… Potem drobne sprawy domowe, prysznic (megaszybki, skończyły się czasy beztroskiego wylegiwania w wannie z gazetą) i przygotowywanie lekcji na jutro. Jeśli się okaże, że w tym czasie obudzi się dziecię i przyjdzie do mnie (tatuś przyniesie), to zasnę razem z nim i nocna robota przeskoczy na wczesnoporanną.
Tak wygląda typowy luźniejszy dzień Matki Polki. Luźniejszy, bo dziś nie jadę do pracy nr 2 ani nr 3 ;). Macierzyństwo sprawia, że jakoś tak wydłuża nam się doba :). Grunt to dobra organizacja ;)!

1 komentarz:

  1. Im więcej tego czytam tym bardziej cieszę się, ze jestem samotną matką:) wszyscy mi współczują, pomagają, zajmują się dzieckiem, a ja w spokoju mogę pracować, spać do 10.00 i dzisiaj nawet dzwoniono do mnie ze żłobka, że zwolniło sie miejsce dla Viki, chociaż zapisałam ją pod koniec sierpnia i była 16 na liście rezerwowej. No a zwrocie podatku PIT już nie wspomnę:) chyba założę blog o urokach samotnego macierzyństwa:):):)

    OdpowiedzUsuń