sobota, 5 listopada 2011

Fajnie być mamą (i żoną też)


Złapałam powera. Zrobiłam obiad, upiekłam ciasto, wysprzątałam łazienkę i całą resztę też, nawet okna umyłam i wiszą już w nich świeżutkie bielutkie firanki. Nie miałam pojęcia, że chałupa była tak zapuszczona, ale ostatnio intensywnie pracowałam i nie miałam czasu na nic. Fajnie, że jest pięknie i sterylnie. Prawie, bo podłogi trzeba umyć, ale te czekają na męża, który wyraził chęć udziału w porządkach. Hasło „oboje tu mieszkamy, oboje brudzimy, oboje pracujemy zawodowo” (z akcentem na to ostatnie) zaczyna przynosić efekty. Mąż zrobił zakupy, wziął Młodszego na spacer (Starszak nie chciał, wolał zostać z mamą i piec babeczki), uczestniczył w wieszaniu firanek, rozparcelował dynię na zupę (pokroić już nie pokroił, bo, jak powiedział, nie umiał, ale i tak jestem pod wrażeniem). No i najważniejsze, rano ogarniał chłopaków, a ja spałam do 8 :) hurra! Dziś sama kąpałam i kładłam chłopców spać, bo ślubny sędziuje mecz, ale póki co daję radę ;).
Niedługo pęknie magiczna granica roku i dwóch miesięcy karmienia i Młodszy przebije Staszaka. Przebije albo nie przebije, zobaczymy! Poczekam na wyniki mojej morfologii, jeśli nie jest zła, to nie będę jakoś strasznie się spieszyć z odstawieniem. Na pewno chcę karmić nie dłużej niż 2 lata. Taki jest plan dziś ;).
Fascynuje mnie istnienie „cichych dni” w małżeństwie. Wydawało mi się, że funkcjonuje to jako metafora, tymczasem znam pary, które naprawdę potrafią z sobą nie gadać przez, no właśnie, kilka dni. U nas jest tak, że wkurzę się na męża i mówię „nie gadam z tobą”. No i nie gadam, nie gadam, mąż gada, więc muszę ripostować i za chwilę normalnie gadamy, tzn. normalnie się kłócimy, po czym wypracowujemy kompromis (mąż twierdzi, że ja zawsze wtedy stawiam na swoim, a ja, że jest dokładnie odwrotnie, czyli to chyba naprawdę kompromis) i tak jakoś się kręci.
A te „ciche dni” (dosłowne, nie metaforyczne) fascynują mnie, bo fascynuje mnie cnota milczenia. Ja tak nie umiem. Nigdy nie odważyłam się pojechać na rekolekcje ignacjańskie (nie gadać przez tydzień), choć regularnie uczestniczyłam w rekolekcjach wyjazdowych. Niedawno wspominaliśmy z rodzeństwem, jak w dzieciństwie rodzice płacili nam, bodajże 1000zł (przed denominacją oczywiście…), za 2 godziny milczenia. Wtedy wydawało mi się, że uczą nas w ten sposób zarabiania pieniędzy i szacunku do nich, dopiero niedawno, już jako matka, uświadomiłam sobie, jak bardzo musieli być zmęczeni naszym nieustannym trajkotaniem i po prostu chcieli, byśmy się w końcu zamknęli! ;)
Moje dzieci też gadatliwe, eh, geny!
Choć wczoraj mój Starszak bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Wracaliśmy w trójkę ze żłobka i mijaliśmy kościół. „Mama, ja chcę wejść do kościoła!”. Zaskoczył mnie, bo ostatnio był na „nie”. Akurat trwała adoracja, więc wchodzimy, trochę się bałam, bo zawsze F wariuje w kościele; a tu proszę, skupiona mina, cichutko usiadł w ławce, popatrzył na Pana Jezusa, po czym, równie cichutko wyraził chęć wyjścia. Moje dziecko naprawdę coraz częściej zachowuje się bez zarzutu ;). I jeszcze kiedy sobie przypominam, jak ochoczo biegał dziś ze ścierką, mył ze mną okna, wycierał kurze, dosypywał składniki do ciasta… Fajnie jest być mamą :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz