niedziela, 6 listopada 2011

Talenta naszych synków

Czas akcji: wczoraj wieczór. Młodszy śpi, Starszy coś nie może, siedzimy, gadamy (męża niet). Dzwoni telefon, ciocia M, której Fr nie widział od ładnych paru miesięcy:
„- Mama, co to za ciocia dzwoni?”
„- Ciocia M.”
„- Daj mi telefon, ja chcę porozmawiać!”
Przekazuję słuchawkę:
„- Cześć Ciocia!”
„- Cześć. Dzwonię, żeby spytać twoją mamę, kiedy do mnie przyjedziecie”. Podpowiadam synkowi, więc odpowiada:
„-Za dwa tygodnie”. Ciocia pyta, czy Fr lubi niespodzianki. Kiwa głową, że tak. Uświadamiam mu, że ciocia nie słyszy, więc werbalizuje.
„- A co będzie na obiad?”
„- A co lubisz?”
„- Rosół.”
„- Konkretny facet! A kotleciki lubisz?”
„- Tak!”
No to sobie pogadali… Zaskoczył mnie, bo nie wiedziałam, że pamięta ciocię M, tym bardziej, że wcześniej proponowałam mu telefon do którejś z babć albo dziadków i nie miał ochoty! Przy okazji wypytał o zwierzątka, bo ciocia mieszka na wsi ;)
Generalnie z każdym dniem bardziej mnie zaskakują dzieciaki. Teraz jakoś tak się złożyło, że sporo w domu śpiewamy i tańczymy. Chłopcy mają swoją ulubioną płytę (zresztą nie jest to żadna z listy „dla dzieci”) i dzień bez „Piratów”, „Bierzemy kurs na Giżycko” czy „Jako tako” jest dniem straconym. Kiedy już płyta się zacina i musi odpocząć, śpiewamy „Krasnoludki”, „Proszę państwa oto miś”, hymn przedszkola i co nam ślina na język przyniesie… Najlepsze jest, kiedy F mówi: „Mama, a teraz moją ulubiona piosenkę”. Zachodzę w głowę, która to ta ulubiona. Wcześniej pytałam: o jagódkach? Krasnoludkach? Giżycko? Teraz już wiem, żeby nie pytać, bo ulubiona jest twórczość własna. Nasz Starszak na poczekaniu intonuje i na własną, nie do powtórzenia melodię śpiewa „Leci, leci motylek, a na kolację je wędlinkę…” tudzież coś innego, bo ulubiona piosenka to ta wymyślana na gorąco! Ma fantazję dzieciak! Zresztą chyba po mamusi, bo ja też wymyślałam w dzieciństwie bajki i opowiadałam siostrze na dobranoc. Muszę tylko spytać mamę, czy w wieku niespełna 3 też wykazywałam takie talenta ;).
Młodszy zaś sama nie wiem kiedy zaczął naprawdę całkiem nieźle chodzić i to po dworze! Wyszłam dziś z nim przed blok, przytuptał do cioci-sąsiadki, nakruszył ciastem na jej świeżo odkurzony dywan (chyba nie będziemy przez jakiś czas chodzić do ludzi…), a potem przytuptał do domu. Niestety, trochę nam schodziło, bo problem był w tym, jak go namówić, żeby szedł tam, gdzie ja chcę. On oczywiście preferował zawsze w przeciwną stronę… Zaś brany na ręce darł się niemiłosiernie! A w domu chodzi i wypowiada ulubione słowa: „am” i „pić”.
Cholera. I nie wiedzieć kiedy, weekend się skończył. Mam obiad na dwa dni, a przede mną noc z wypracowaniami, które muszę jutro oddać. Prawie 30 rozprawek o Aurelii Jedwabińskiej… Zgroza! Nie chce mi się iść do pracy ;)

1 komentarz: