„-
Ciociu, a dla kogo ta babeczka?”
„-
Dla ciebie!”
Staszak
wyskoczył ze mną do naszej cioci-przyjaciółki-sąsiadki i jak widać, czuł się
świetnie, zero skrępowania. Pięknie bawił się ze starszą koleżanką (a może
raczej to starsza koleżanka z nim), pilnując, by kotki nie zjadły mu lizaka.
Przekonywał mnie, że koty bardzo lubią lizaki, a widział takie koty w Krakowie
(zadziwiające, bo w Krakowie był tylko w życiu płodowym, nie licząc oczywiście
podróży w Tatry, kiedy przejeżdżaliśmy przez gród Kraka) ;). Ostatnio z tymi
lizakami to u nas w domu plaga. Starszak strasznie je sobie upodobał, niestety,
jego młodszy brat również. Jak widzi lizaka, koniecznie też musi dostać, a
wtedy już wszystko się lepi: jego łapki, włosy, ubranie, dywan i kanapa też… A
to taki malutki wymuszacz jest, zwłaszcza jeśli chodzi o lizaki i soki w
kartoniku.
Mam
ferie, więc oddaję się ulubionemu pieczeniu bułek (dzień bez moich słynnych
grahamek jest dniem straconym), spędzam czas z dziećmi, załatwiam sprawy
związane z pracą nr 2, a w międzyczasie czytam ulubionego „Gościa”. Mąż nadal w
poszukiwaniu, trochę zaczynają dzwonić, zapraszać go na rozmowy, oby coś prędko
się z tego wykluło. Plusem jest to, że dzieci mają więcej tatusia, a ja jestem odciążona
w paru sprawach. Jeśli wkrótce będzie praca, uznamy ten czas za dobry dla
naszej rodziny. Nawet zaczęliśmy wspólnie (tzn. ja i mąż, nie my plus dzieci)
oglądać Teatr Telewizji. Dawno się tak nie śmialiśmy jak przy poniedziałkowym Upiorze w kuchni ;).
Młodszy
nadal ma przerwę żłobkową, sporo czasu spędza sam na sam z tatusiem, fajnie, bo
jemu naprawdę brakowało tego kontaktu. Teraz już się przestawił. Wcześniej zawsze
jak był ze mną w domu i słyszał, że ktoś otwiera drzwi na dole kodem, krzyczał „tata,
tata!”. Później, nawet kiedy się zdarzało, że to ja wciskam kod, to też
krzyczał „tata”… A od jakiegoś czasu, kiedy słyszy domofon i widzi, że w domu
siedzi z tatą, krzyczy już „mama!”. Co za postępy! Dziś w ogóle nas ujął, bo po
kąpieli dał się usadzić na krzesełku i sam zjadł (własnymi rączkami!) dwie
miseczki brokułów z mięskiem. Tak po prostu siedział i wcinał. Nic a nic nie
pobrudził, bo miał zaanektowaną kosmiczną miskę brata. Nie trzeba było go
zachęcać, jakoś tak się złożyło, że nasi synkowie generalnie lubią zielone jedzenie ;). I dobrze, bo
biorąc pod uwagę skłonności do tycia mamusi, fajnie zaprzyjaźnić chłopców ze
zdrowym jedzeniem :- )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz