No i nadszedł oczekiwany NY… Mąż się trochę bulwersował, że wzięłam prysznic o 23 i chciałam się przespać, zanim obudzi się Młodszy. Nie zdążyłam. Odkurzyłam dawno nieużywany brewiarz i na nieszporach i komplecie powitałam 2012, w dodatku z dziecięciem przy piersi, bo pół godziny przed północą synek domagał się jedzenia i ciamkał przez kolejne trzy kwadranse… Fajerwerki ostro trzaskały, rozświetlając czarne niebo. Mówią, że kryzys, a tyle kasy poszło z dymem! Starszy smacznie przespał noc (co prawda sen co jakiś czas przerywany był atakami kaszlu, ale w piątek był u lekarza i niby wszystko ok…), rano tylko słysząc niedobitków śpiewających na czerstwej imprezie powiedział, że on nie chce Nowego Roku. Zupełnie jak mamusia…
Spędziliśmy dziś miły dzień w towarzystwie gości. Zrobiłam eksperymentalne tiramisu (całkiem całkiem) i obowiązkowe babeczki, wszystko, byle nie myśleć o jutrzejszym powrocie do pracy, a przede wszystkim naszym problemie nr 1.
Brewiarz, oo, zacnie :)
OdpowiedzUsuńMN
A to była jakaś rocznica zaręczyn, co? ;p
Zaręczyn to nie, ale pierwszych oświadczyn i owszem ;). Przyszły narzeczony jeszcze nie wiedział, jaki mam stosunek do przełomu Sylw/NR ;)
OdpowiedzUsuń