niedziela, 4 grudnia 2011

Uwielbiam chodzić w piżamie ;)


I znów kończy się weekend. Właściwie to i weekend, i L4, bo przecież dwa dni byłam na zwolnieniu. Chwile spędzone sam na sam ze Starszakiem – bezcenne! Mam często wyrzuty, że pochłania mnie opieka nad młodszym, bo wiadomo, trzeba przewinąć, nakarmić, dać cycka… A Starszak niezliczoną ilość razy słyszał, że najpierw muszę zrobić coś przy J… Tym razem było błogo, bo tatuś rano zawiózł Malucha do żłobka  i odebraliśmy go dopiero o 14. Tak więc chodziliśmy w piżamach do przedpołudnia, bawiliśmy się, czytać za bardzo nie mogłam, bo głos nadal nie ten ;). Poszliśmy na zakupy do nowootwartej biedronki - nie wiem czy ze względu na logo, czy tak ogólnie, ale Starszak kocha tę sieć ;). A my naprawdę oboje potrzebowaliśmy takiego czasu tylko dla siebie. Tym bardziej, że trzylatek to nie roczniak. Może sam się sobą zająć, sam ubierze skarpetki no i mam pewność, że rozumie (choć to nie zawsze znaczy: słucha) co to niego mówię.
Na koniec było niestety dość groźnie, kiedy już wracaliśmy do domu: ja objuczona torbami i z Młodszym na ręku, za mną marudzący już z lekka, z mniej lekka bardzo zmęczony, człapiący F. Otóż nasz Starszak zaliczył bliskie spotkanie, czy może raczej zderzenie czołowe z rowerem jakiegoś smarkacza. Na szczęście jechał dość wolno, a zimowe ubranie zamortyzowało siłę uderzenia. Skończyło się na wielkim płaczu i rozciętym czole… Wielkie przytulenie, duży buziak i wzięcie na rączki przez mamę jakoś załatwiło sprawę. Musiałam wyglądać komicznie, dwoje dzieci na rękach – jedno wyrywające się, drugie  wrzeszczące, no i jeszcze te siaty z zakupami. Że już nie wspomnę o moim zbolałym kręgosłupie.
A wczoraj Starszak zaczął już celebrować swoje urodzinki. Przyjechali goście, był tort. Jakoś nie wyszły mi ciasta. Podobno tak jest, że jak się człowiek stara, to nie wychodzi. U mnie był pech za pechem. Najpierw nie miałam skąd wziąć tortownicy (moja u koleżanki hen hen daleko i jeszcze jej nie odzyskałam), sąsiedzi nie mieli… Wymyśliłam, że wypróbuję świeżo zakupione blachy silikonowe, jedna taka nawet powinna się nadawać na tort, w kształcie kwiatu. No i niestety, za cholerę nie umiem piec w blachach silikonowych. Minął czas, a ciasto surowe. W końcu wyschło na wiór. A biszkopt megaciężki. Mąż mówi, że dobry, ale nawet moja mama też przyznała, że boki suche i zakalec ;). Mimo to ciasto zjedzone, jednak bita śmietana na wierzchu robi swoje ;). Muszę odzyskać moją kochaną tortownicę, w której wszystko pięknie wychodzi. Jak widać nie jestem stworzona do nowoczesnych designerskich form i dziękuję Bogu, że się nie skusiłam na formy w kształcie choinki i różnych innych takich ;). Za tydzień kolejni goście, chyba zadzwonię po moją blachę albo zrobię sernik na zimno ;).
Do Świąt zostały 3 tygodnie. Podobno nadchodzi zima, oj, trudne to będą chwile. Intensywny czas w pracy, wiadomo, wystawianie ocen, bo semestr krótki w związku z feriami z pierwszym terminie. Będę musiała sprężyć się w dodatkowej robocie, żeby przed nowym rokiem rozliczyć się z wszystkim. Znowu będzie mało czasu dla dzieci, a na pewno nie będzie błogiego sam na sam ze Starszakiem pod hasłem: nigdzie nam się nie spieszy, możemy siedzieć w piżamach do południa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz